Nadszedł czas na finał „Olimpijskich herosów”.
Półbogowie wydostali się z Domu Hadesa, jednak to nie jest koniec czekających na nich niebezpieczeństw. Nieuchronnie zbliża się ostateczna misja, czyli powstrzymanie Gai oraz zjednoczenie Greków i Rzymian. Herosi muszą także zmierzyć się ze swoimi losami oraz przepowiednią, według której jedno z nich zginie...
Jakbym miała opisać „Krew Olimpu” jednym słowem, to nazwałabym książkę wciągającą. Czytałam ją w dosłownie każdej wolnej chwili, nawet w krótkich kolejkach.
Jakbym miała opisać ją w dwóch słowach, to nazwałabym ją bardzo ciekawą. Czytelnik zostaje wrzucony w wir akcji już od pierwszych stron. Później akcja goni akcję, nie ma chwili na odłożenie książki czy odpoczynek. Napięcie trzyma od pierwszej do ostatniej strony. Do tego co chwile są mniejsze czy większe zwroty akcji, przy których nie można przejść obojętnie. Innym ciekawym aspektem było to, że zostały wprowadzone rozdziały z punkty widzenia Nica i Reyny, z czego jestem bardzo zadowolona. Dzięki temu czytelnik mógł lepiej poznać te postacie.
Opis „Krwi Olimpu” w trzech słowach brzmiałby: typowa książka autora. Rick Riordan ponownie stworzył wyraziste postacie. Mimo ich mnogości każdy jest inny, zapada w pamięć. Typowy w tej powieści jest także genialny humor. Zabawne były i dialogi, i komentarze bohaterów, i wydarzenia.
Natomiast gdybym miała opisać książki w czterech słowach, to nazwałabym ją pozostawiającą po sobie niedosyt. Czułam go szczególnie po zakończeniu, które było po prostu słabe. Autor budował przez pięć tomów napięcie po to, by wprowadzić cukierkowy happy end. Zawiodłam się na nim, spodziewałam się czegoś, co zwali mnie z nóg na długie tygodnie, a tymczasem zapomniałam o nim już po kilku dniach. Nie spełniła moich oczekiwań.
„Krew Olimpu” jest dość dobrym zakończeniem serii, z którą mimo wszystko polecam się zapoznać.