Kiedy pisał Mariamne, swą ostatnią powieść, Lagerkvist był już samotnym starcem o wyglądzie biblijnego patriarchy. Od pewnego już czasu z żarliwością godną proroka tropił ślady Odwiecznego. Z powodzeniem, o czym świadczy choćby obwołany arcydziełem Barabasz. Mariamne, pisana równie piękną i prostą prozą, przywołuje także historię biblijną. Równie jak tamta mroczną. Może dlatego, że bardziej opowiada dzieje Heroda niż jego małżonki. Herod, noszący w sobie dzikość przodków, z duszą „wyschniętą jak pustynia”, intryguje. Z jednej strony przeraża i odpycha, z drugiej budzi współczucie i żal. Jest samotny. Przypomina współczesnego człowieka. Zresztą, najchętniej błąka się po wspaniałej świątyni, którą kazał wznieść ku czci Boga, w którego nie wierzy.