Ja jeszcze nie zaczęłam pisarskiej przygody, ale Theodosia Benton owszem. Rzuciła pracę prawnika by stać się pisarką. W osiągnięciu celu miał jej pomóc Dan Mudroch, autor bestsellerów. To on jako pierwszy, otrzymał od dziewczyny manuskrypt powieści. Miało być pięknie, skończyło się fatalnie, ba wręcz tragicznie, bowiem pisarz zostaje nagle brutalnie zamordowany… i zaczyna się przygoda.
Przyznam szczerze, że liczyłam na wiele sięgając po tę książkę, głównie z powodu poprzedniej historii autorki - „Kobieta z biblioteki” - ta opowieść była świetna! A mówiąc przewrotnie MARTWY PISARZ miał w sobie za mało życia… 😉 Miałam wrażenie pewnego chaosu, ze względu na wielowątkowość i dziwności (jeden z przykładów na samym końcu 😉).
Przez całą powieść czułam, jakby pomiędzy mną a bohaterami wyrósł mur. Próbowałam go zburzyć, nawet kilka cegieł udało mi się usunąć… w rezultacie ten pozostał.
Sam pomysł na fabułę uważam za świetny, ale rozwinięcie tego pomysłu okazało się stateczne, poprawne i właściwie. Czy więc sama sobie przeczę mówiąc najpierw o dziwności, a potem o zwyczajności? Podaję przykład tego pierwszego. Po części książkę czytałam w papierze, ale fragmenty słuchałam i wyobraź sobie moją minę, kiedy okazało się za pierwszym razem, że Theo ma towarzysza… Konia… to był pies… niby żart, dla mnie w ogóle nie śmieszny… No i potem się zaczęło, istna sensacja. Dobra poczułam dreszczyk emocji, ale tylko chwilowy, teorie spiskowe, ucieczka, manipulacje.
Fakt jest taki, że co prawda czas spędzony z tymi bohaterami był w porządku, momentami naprawdę było bardzo miło, ale czekam już na inne przygody. A tej niestety nie będę rozpamiętywać.