Jeszcze za tych starych i oczywiście złych czasów chodził po Warszawie dowcip o górniku. Jakiś górnik dołowy wykonał 350% normy. Władze centralne chcąc nagrodzić górnika za jego trud i wkład w rozwój socjalistycznej gospodarki, zaprosiły go na wycieczkę do stolicy, by zakończyć ją wręczeniem odznaczenia. Górnikowi pokazano Wilanów, Zamek Królewski, widok z Pałacu Kultury, zaś muzea, kina i teatry stały dla niego otworem. Na zakończenie I sekretarz przypiął mu order Budowniczego Polski Ludowej i uścisną spracowaną dłoń. Znany dziennikarz Trybuny Ludu zadał mu pytanie:
- Jak się panu podobało w Warszawie.
- Wszystko pikne - powiedział górnik - ino ja lubię widzieć czym oddycham.
Ten żart prześladował mnie podczas lektury tej książki. Anno domini 1850 roku Londyn był wielkości obecnej Warszawy. Jak sobie wyobraziłem, że z każdego komina wali węglowy dym, każdy pojazd to lokomobila, nie tylko dymiąca ale na dokładkę buchająca parą, są parowozy i parostatki, i jeszcze parometro?, oraz tysiące domowych sprzętów napędzanych parą. Na dokładkę praktycznie nie istnieje coś takiego takiego jak kanalizacja, to stwierdziłem, że nie tylko widziałbym czym oddycham ale mógłbym to też pokroić, mając bardzo ostry nóż albo lepiej piłę (parową oczywiście). "Wielki Fetor" opisany w książce nie byłby zaś najgorszym dniem ale jednym z ładniejszych i bardziej zdatnych do życia, bo dało się oddychać. Ja jeszcze pamiętam parowozy, nawet w jednym jechałem. Smród, gorąc i brud, bo węgiel czysto spala się tylko na kartce z zadaniem z chemii. Węgiel jaki jest wydobywany z ziemi, to nie tylko czyste C ale też i S oraz z pół tablicy Mendelejewa. Podczas spalania śmierdzi jak slipy szatana. A jeszcze pył węglowy, popiół, sadze i przegrzana para wodna. Dzisiejsze smogi to byłby raj, w takim świecie.
Więcej na
http://niepamietnikfprefecta.blogspot.com/2012/04/zupenie-nowy-procesor-parowy.html