Ależ niespodzianka! Zabrałam się za lekturę zupełnie w ciemno, bez żadnych przeczytanych wcześniej opisów, czy opinii. I to było cudowne zaskoczenie i doświadczenie. Zupełnie nie wiedziałam co się wydarzy i kto to ten Panda, a może chodzi o zwierzę, może o symbol, a może to fantasy?
Gdyby ktoś też tak chciał przeczytać - w zupełne ciemno, a potem być może (prawdopodobnie) się zachwycić jak ja, niech łapie się od razu za książkę i nie czyta już dalej tych kilku zdań, choć nie będę się odnosić do treści, tylko do kilku skojarzeń.
Mała Wielka Książka, mądra, optymistyczna, wzruszająca. Z poczuciem humoru, które do mnie przemawia. Z zachwycająco wykreowanymi postaciami i obrazkami z Londynu oraz pomysłową, choć ciut dziwaczną fabułą.
Do tego ważne tematy, które odbijały mi się w głowie echem po poprzednich ulubionych lekturach.
Miłość taty do syna, początkowo nieudolna, całkiem jak w „Drodze”. Sposób „przerobienia” straty po śmierci bliskiej osoby nie gorszy niż w mojej ukochanej „Śnieżnej siostrze”. Motyw radzenia sobie z żałobą samotnie, zamiast razem - ostatnio byłam tym bardzo przejęta w czasie czytania „Święta ognia”. Kibicowanie dorosłemu mężczyźnie, który nieudolnie, ale z zapałem walczy o relacje z dzieckiem, zupełnie jak w „Dachołazach”, czy „Dżentelmenie w Moskwie”. Odniesienia do innych ulubionych powieści mogłabym tak mnożyć, więc nic dziwnego, że „Mój tata panda” tak bardzo mnie oczarował. Każda strona sprawiała przyjemność i wywoływała uśmiech - sytuacje, skojarzenia, powiedzonka, dialogi. Pasowało mi wszystko, ta nowoczesna bajka - nie bajka o dwóch cudakach: tacie i synu. Acha! I o nie najpiękniej pachnącej pandzie. Będę ich pamiętać.