Spoilery. DNF na stronie 212 z 293
Enemies to lovers z wątkiem kryminalnym i strasznie słabymi organami ścigania.
Interesujący był sam początek książki, chociaż nie do końca podobało mi się, że już jakieś ofiary były i potraktowano je ‘’bezosobowo”. Bez przeszłości, bez bliskich, nie żyły i tyle.
Śledztwo w tej historii nie posuwało się jakoś szczególnie do przodu, mało to było ciekawe pod kątem wysuwania wniosków ze znalezionych tropów. Nie wciągało mnie to i nie angażowało.
Od momentu porwania Nicole wątek kryminalny właściwie staje w miejscu, a po odnalezieniu Nicole nie czułam tak naprawdę sensu oraz potrzeby czytania dalej i dziwiłam się, jak wiele jeszcze stron zostało. Przelatywałam już bardziej oczami po tekście aż w końcu dałam spokój, czując, że ta książka mnie już męczy. Może prędzej bym ją doczytała, gdybym dalej nie wiedziała, kto jest mordercą. Tutaj wiemy to od początku. Nawet postać zabójcy aż tak mnie nie zaciekawiła, żebym dla niej chciała się przemęczyć.
Oprócz tego:
- oczywiście Nicole porwana zaraz po tym, jak akurat uczucie między nią a Griffinem się ujawniło w formie seksualnych uniesień,
- jak Griffin podejrzewa, że Nicole może być w ciąży, to w jego otoczeniu oczywiście nagle pojawia się ktoś z dzieckiem i on tak sobie rozmyśla, jak w sumie fajnie by było mieć takiego dzieciaczka,
- Nicole ma okazje uzyskać strzelbę od rannego, leżącego mordercy, ale Nicole nie może mu jej wyrwać z ręki, bo...