Cóż.
Jest kilka książek, które stanowią dla mnie wyzwanie. Których rzeczywiście obawiam się, głównie ze względu na obraz jaki sobie wytworzyłam po czytaniu komentarzy, uwag i wtrętów na forum, ale i w innych internetowych miejscach też. Tak było i z tą książką. Byłam święcie przekonana, rękę na pieniek z zamkniętymi oczami bym położyła, że to książka nurtu – lekko, fajnie, przyjemnie, dużo sexu, mega facet, humor tryskający z każdej dziury, gigantyczne pokłady testosteronu i no masa gorącego ciała, do którego tak cudnie można wzdychać co chwila. Och, Sam… Ten Sam… No Sam…
I co?
Jak ktoś czytał tę książkę, to wie, że nic bardziej mylnego.
I wszystko, wszystko jest nie tak. Nie tak.
I chciałabym w tym miejscu powiedzieć, że chwała za to tym, co czuwają nad inteligencją książek. Wielka chwała.
Może nie jest to książka wybitna. Może nie wniesie niesamowitych doznań w życie czytelnika. Może nawet nie doprowadzi do poważnej wymiany intelektualnej, ale ciężko przejść wobec niej obojętnie. To dobry kawałek oszukańczej literatury. Zapowiada się lekko i przyjemnie, a w dalszej części okazuje się nader bolesna i przerażająca.
W skrócie, to historia czterech kobiet, które podczas piątkowego obiadu, ustalają listę 10 cech idealnego faceta, a potem ponoszą konsekwencję tego, wydawać by się mogło bardzo zabawnego czynu. Bo nie dość, że z dnia na dzień stają się gwiazdami mediów, to równie szybko stają się celem ataku. Brutalnym atakiem, w wyniku którego dwie z nich giną, a jedna ledwo uchodzi z życiem.
Nie tego się spodziewałam.
Pokazane są fantastyczne kobiety, które szukają swojego miejsca we współczesnym świecie. W różny sposób: w nieudanym do końca małżeństwie, w samotności, przy boku faceta który jest dobry w łóżku i świetnie tańczy, lub w zawieszeniu bardziej w nadziei na coś dobrego, niż w czasie tego dobrego. Pracują w jednej firmie, szanują się, lubią spędzać ze sobą czas. Tworzą grupkę przyjaciółek cieszących się czasem spędzanym wspólnie. Troszczą się o siebie i wygłupiają. I jeden z tych wygłupów wpędza ich w kłopoty.
To pewnie książka ku przestrodze – jak coś wydawać by się mogło tak mało ważnego, mało znaczącego może sprawić, że w przeciągu kilku dni, świat stanie na głowie, a miejsca pełnego bezpieczeństwa, zaczną straszyć i przerażać.
Przyznam, że nie do końca potrafię napisać o relacjach damsko-męskich. To znaczy, pewnie, że Sam.. Och, Sam… Cóż, Sam… i tak dalej. A i sama bohaterka jest cudna, z niesamowicie ciętym językiem, zabawna, odważna i prawa. Ale to dla mnie, przynajmniej na razie, jedynie tło tej opowieści.
Cudny jest ich związek, choć tak szybki, tak tematyczny wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka. Namiętność bijąca z każdego spojrzenia, i sceny w deszczu i jego wściekłość na nią, i jej na niego, i małżeństwo, a raczej jego propozycja. Fajnie.
W treści – szybko, zdecydowanie, bez chwili zawahania. Przyznam, że nie spodziewałam się takiego rozstrzygnięcia. Może dlatego, że samo zaskoczenie tematem (jest co więcej oprócz Boga Sama?) wbiło mnie w fotel i czytałam, czytałam, zaskoczona, zaciekawiona i jeszcze raz zaskoczona.
Podobało mi się. Może nawet bardzo.
I Sam mi się podobał, ale równie mocno Jaine. Równie dobrze można byłoby się w niej zakochać.
To był bardzo dobrze spędzony czas. Zdecydowanie nie stracony. Zdecydowanie do zapamiętania.