„Na cztery wiatry” to historia pewnej rodziny. Książka rozpoczyna się śmiercią Marii Nideckiej, która chorowała i nic już jej nie pomagało. Jej odejście wydawało się wybawieniem nie tylko dla chorej, ale też całemu otoczeniu.
Maria miała czwórkę dzieci: Irenę, Jadwigę, Bronka i Witolda. Każda z tych osób niczym tytułowe cztery wiatry była inna i każda z nich szukała sposoby na to by poprawić swój los. Najbardziej polubiłam Jadwigę, która miała problemy ze wzrokiem, ale wydała mi się, że najbardziej była żyta zarówno z matką, jak i wujkiem Erazmem. Do domu rodzeństwa często przychodziła ciotka Ludwika, która liczyła na to, że zamieszka w pokoju po zmarłej. Druga siostra szybko wybiła jej to z głowy. Irena to osoba raczej zapatrzona w siebie i nie polubiłam się z nią. Szybko zapomniała o żałobie i zaczęła układać sobie życie z szefem. Witold pracował w banku, natomiast Bronek skrywa pewne tajemnice, które szybko poznała nie specjalnie lubiana ciotka, Ludwika.
Akcja książki osadzona jest w czasach międzywojennych i opowiada relacje w pewnej ówczesnej rodziny. Żyją oni w poczuciu krzywdy, z czego wzięły się intrygi, tajemnice i zazdrość. Autorka świetnie ukazała portret psychologiczny każdego z bohaterów. Zarówno rodzeństwa jak również upierdliwej ciotki i przemiłego wujka. Postacie te dostarczyły wielu emocji. Większość z nich mnie irytowała. Zakończenie książki natomiast bardzo zaskakuje i pozostawia czytelnika z refleksją. Jak wyglądają nasze rodzinne relacje?
Oprócz opisanej historii Nideckich, autorka wspaniale oddała klimat Warszawy z czasów międzywojennych. Zachwyciły mnie opisy spotkań w kawiarenkach, rozmowy o miłości, przyjaźni i o rozczarowaniach, których tutaj będzie nie mało. Nic nie jest nam dane na zawsze i może w każdej chwili rozwiać się…na cztery wiatry.