Pierwszy raz chyba nie wiem jak do końca ocenić książkę. Historia zawarta w książce to przede wszystkim powrót do dzieciństwa. Film był swego czasu u mnie na liście top of the top, no bo hej, przygoda, księżniczka, pojedynki ech, o czym więcej może marzyć siedmioletnia dziewczynka.
Film oglądałam tak dawno, że postanowiłam go sobie odświeżyć, ale najpierw książka potem film.
No i powiem Wam, że tak jak zawsze książka przewyższa swoim kunsztem film, tak w tym przypadku jest zupełnie odwrotnie.
Na początek dostajemy (uwaga!!) niemal 100 stron samego wstępu, który tak mnie wymęczył, że zarzuciłam jego czytanie po niemal piętnastu. Są to jakieś wylewane żale przez Goldmana na spadkobierców Morgensterna (czyli wymyślonego autora wymyślonego oryginału), są to wspomnienia z planu filmowego, jakiś powrót do dzieciństwa itede itepe. W każdym razie Gościu na prawdę lubi gadać, ale wszystko ma swoje granice.
A propos tej gadaniny. Sięgając po książkę, czytelnik ma nadzieję na spójną, piękną historię, baśń z czasów dzieciństwa, ale nic bardziej mylnego. Kiedy już się zagłębimy w historię miłości Buttercup i Westleya, swój komentarz do powieści musi dodać oczywiście pan Goldman. Często pisze o samej powieści - na przykład dlaczego usunął z oryginału to i owo (bo na przykład fragment wydawał mu się nudny), ale też komentuje daną scenę dodając rzecz jasna mnóstwo niepotrzebnych detali (w stylu "i kiedy pisałem tą scenę, zadzwoniła do mnie ciotka Matylda i spytała ile ko...