NOC NA NAS PATRZY mogę określić dwoma słowami - olbrzymie rozczarowanie.
Jeśli nie kupiłeś jeszcze tej książki, to lepiej nie trać pieniędzy. To papier toaletowy w ładnym opakowaniu. Nie wiem jak można było wydać taki gniot, szkoda drzew.
Jeśli już zdążyłeś w ślepo kupić, (tak jak ja), uzbrój się w cierpliwość i nastaw psychicznie na czas spędzony w głównej roli z irytacją.
W małym miasteczku Lily w Arizonie, aktorka odgrywająca role w miejscowym teatrze, znajduje czaszkę. Znalezisko pochodzi prawdopodobnie z innego stulecia, do Lily zostaje sprowadzona rysowniczka i agentka FBI - Jane Everett. Miejscowy szeryf Sloan Trent będzie musiał zmierzyć się z zagadką sprzed lat oraz losami jego nieżyjącej krewnej, która w miasteczku była legendą.
Autorka zanudza nas już od pierwszych stron. W kółko powtarzane są te same legendy, o duchach, o miernotach (zwanych aktorami).
Ile można czytać o zbiorowym linczu na gościu, który już od dawna nie żyje?
Ile można znieść tych podchodów i miłosnych gierek ze strony bohaterów, przypominający mdły romans?
Mam powyżej uszu czytania o duchach, które pomagały śledczym w rozszyfrowaniu dawnej tajemnicy (nie żartuję, bardzo bym chciała). Tak, szeryf i jego kompani są tak beznadziejni, że duchy robią hałas o przeszłość.
Ta książka to parodia westernu, kryminału z wątkiem paranormalnym i Indiany Jones’a.
Autorka nie mogła się zdecydować co chce uchwycić w przedstawionym obrazie i wszystkiego dała po trochę. Czuję przesyt, zmęczenie i wkurw…, a wszystko dlatego, że nam czytelnikom wciska się taki kicz w opakowaniu zwane „powieścią”.
Takie wypociny nie zasługują na to, by nazwać je „książką’.