Kurczaki, Azealia Banks (ale nie obok siebie), tabletki z chlorellą, depilacja laserowa, płyn lugola (w wielu miejscach) oraz całe palety bulwiastych warzyw rozmaitej tożsamości – towarzyszących lekturze także za sprawą rysunków Joanny Łańcuckiej – stanowią jedynie mały wycinek rekwizytorium codzienności notowanej i przekształcanej w eksperymencie osobowego życia przez migotliwy podmiot Ł.K. Obfitość kultywowanych szerokimi wersami: obserwacji, wyznań, wykazów substancji, procesów biochemicznych itd. podzielono w Orzechni na trzy działy: powietrzny, korzenny i naukowy. Czy to klarowna klasyfikacja? Niekoniecznie, ale zwracająca uwagę na samą obsesję katalogowania, obecną przecież nie tylko w materii samych tekstów Kaźmierczaka/Kuttig, ale też w potrzebie, z której wyrastają – choć może należałoby powiedzieć: pączkują – ku temu co międzyludzkie i pozaludzkie.