Książka zdobyła tak wysokie noty na portalu,iż miałam wrażenie że sięgam po arcydzieło, a tu... miernie opisana historia dwojga ludzi borykających się ze swoimi problemami. Każde na swój sposób, bo i z czym innym przychodzi im się zmierzyć.
Wydaje mi się, że w niedbały sposób opisuje tak istotne kwestie, że powiela się po raz kolejny tą samą konstrukcję prawdopodobnych zdarzeń. Zdarzeń dramatycznych, a jednak przedstawionych wedle schematu, trochę po łebkach, skrótowo i tłumaczy się, że to opis raptem kilku dni z życia tych ludzi. Czy nie zasługują na więcej? Dla mnie to dwie bardzo różne historie mało umiejętnie połączone. Moze dlatego, iż na początku zabiera głos Mara, to jej historia bierze górę. Przynajmniej z mojego punktu widzenia tak to wygląda, a sytuacja Scotta jest potraktowana po macoszemu i bardzo, ale to bardzo przewidywalnie się toczy od początku po sam koniec.
Najbardziej nie podoba mi się to, że autorka dwie poważne historie zmieściła razem tworząc niby połączoną przy pomocy dwojga bohaterów opowieść o dwóch różnych rodzinach, z zupełnie innymi życiowymi problemami, wymagających od nich wyzwań ale innej kategorii. Formalnie fabuła podzielona na pięć dni, wydarzenia pokazane na przemian u Mary i Scotta, ale tak naprawdę czytając odnosiłam wrażenie, że czas rozciągnął się przynajmniej na tygodnie, gdyż omawiane są rzeczy z przeszłości, jak doszło w życiu bohaterów do stanu dzisiejszego. Poza tym trudno się skopić i odbierać w pełni przeżycia każdej z rodzin, bo to tak jakbym skakała od książki do książki. Owszem, mam w zwyczaju czytać więcej niż jedna na przestrzeni tego samego czasu, ale różniących się gatunkowo. Mogę dziś przeczytać kilka rozdziałów dramatu by jutro skupić swą uwagę na kryminale, bo akurat nie będę mieć nastroju ciągnąc wątku dramatycznego. Ale nie lubię szarpać sie z dwoma równorzędnymi akcjami na raz, bo nie odczuję ciężaru przekazu. Oba poruszone motywy są ważne, jednak w tym wypadku tracą na wadzę z uwagi na formę przerywania czytelnikowi zagłębianie się w historię oraz standaryzacji przeżyć bohaterów. Trudno się zgrać z sytuacjami, przemyśleć treść (a robię to na bieżąco!) za to łatwo doznać czegoś na miarą schizofrenii. Poza tym to już kolejna książka, na końcu której mamy pytania do rozważenia. Tak jakbym była niemyślącą istotą i nie zastanawiała się podczas czytania, więc trzeba mi jeszcze jak uczniom pod tekstem podsunąć pytania do lektury. I w sumie to wygląda tak, jakby ktoś opowiedział studentom historyjki, do których muszą się ustosunkować w swoich aktywnościach by zaliczyć materiał.
Przykre, że autorki serwują nam już dramaty tak oklepane w formuły, iż na początku łatwo zorientować się w ich przebiegu i zakończeniu. Jaka to ma być przyjemność dla czytającego? Bo my kobiety, w większości, mamy tak jałowe życia, że każda łzawa historia spotka się z naszą akceptacją, morzem wylanych łez i laurką dla kolejnej autorki powielającej schemat? Zaczyna się nas traktować jak z lekka upośledzone, skoro przy takich historiach, coraz częściej umieszcza się znaczek np "kobiety to czytają". I nie wiem czy to sposób przedstawiania od początku problemów zasugerował mi, iż właśnie taki będzie finał jednej i drugiej historii, ale trafiłam w dziesiątkę. Czy mnie to cieszy? Bynajmniej. Czuję się naprawdę rozczarowana książką z takim potencjałem.