Przeczytane
Ku utrapieniu wuja, Jeremy Rowlings najlepiej myśli pięścią. Można powiedzieć, że jest powalająco inteligenty. Czy należy się dziwić, że odnajduje swoje powołanie w armii?
Wraca po latach, okryty chwałą, by zastać swoją Maggs zaręczoną z francuskim gogusiem, a do Anglii zjeżdża jego tak jakby przyszła żona... Do tego onegdaj Maggs popełniła mało chlubny wizerunek przyszłego księcia, który teraz marszand chce wystawić publicznie...
Jak widać Cabot z ikrą i przytupem zaplątała swoich bohaterów w ciąg niefortunnych zdarzeń. I choć z góry wiadomo, jak rzecz się skończy - miło było zawiesić na "Portrecie" oko. Teoretycznie, "Portret" jest tak jakby kontynuacją "Sukcesji"; jest też odczuwalnie słabszy. Jest soczysty i wyrazisty lecz brakuje mu tej ekspresji i siły przebicia. Jest też seks.
Całkiem sporo. Książka zyskała przez to na objętości, ale czy sam romans?
Dla mnie - nie bardzo. Prawdę mówiąc, bez żalu zamieniłabym akcję z białego pokoju na potyczki Jerry'ego z Ushą czy Berangere uwodzącą Augustina. Było interesująco, ale mogłoby być jeszcze ciekawiej. Mogłoby. To, co zostało, po odsianiu igraszek z Wenus nadal jest miłe dla oka, ale treści właściwej robi się zdecydowanie mniej.
Trochę szkoda. Docelowo "Portret" to lekka, sympatyczna historyjka dla uprzyjemnienia sobie czasu. Czy warta zapamiętania bardziej - to już kwestia gustu.