Popodglądałam ich. Nazistów. W krótkich filmowych scenkach, w dobrze opowiedzianych anegdotkach, w kilku nieznanych, zapomnianych lub lekceważonych epizodach. Z czasów, gdy rodził się i rozwijał nazizm, gdy miał swoje wzloty i upadki, tuż, tuż przed wybuchem II wojny światowej. Tu zaakceptowany przez rząd austriacki Anschluss i wiwatujące tłumy Austriaków, gangsterskie metody i sukces bezczelności, tu znów psujące się czołgi i korki na drogach. Tam aneksja Czechosłowacji, początki Holokaustu, kilku nieboraków-samobójców, ludzkie szaleństwo i pospolite łajdactwo. Hitler w Berghofie, świat ugina się przed blefem. Gdzie indziej spotkanie właścicieli wielkich niemieckich firm, które doprowadziło do wiadomo czego, czy pojedynek na najwyższym szczeblu: niemieckiego sprytu z brytyjską flegmą i uprzejmością w wykonaniu duetu Ribbentrop - Chamberlain, pokerowe zagrania. I wreszcie karygodne zachowanie zbrodniarzy wojennych w trakcie procesu, podsłuchane rozmowy.
Dużo krótkich przed- i powojennych migawek. W lekkiej formie, sarkastycznie i na temat. Kilka szczegółowych faktów, o których miałam tylko pobieżne pojęcie.
Pewnie można znaleźć lepsze opowieści na ten temat, ale ja ich szukać nie będę. Bo jeśli to fakty, a nie fikcja (a tak zakładam), to „Porządek dnia” mnie usatysfakcjonował.
Rozglądam się wokół…, współczesność…, tyle podobieństw i niebezpieczeństw…, smutno mi… .