Nazwisko autorki mówi samo za siebie: romansidło. Co nie jest niczym negatywnym z zasady, ale... przyjrzymy się historii. Oto młoda kobieta po nieudanym małżeństwie próbuje znaleźć formułę swej egzystencji na kolejne lata. Tylko, aha, ten nieudany (och, ach) związek wyposażył ją w taką ilość ziemskich dóbr, że nigdy nie będzie jej problemem, jak nakarmić i w co ubrać dzieci. Bardzo wygodne.
Więc po pierwsze, odpowiedzią bohaterki na nieodpowiedniego mężczyznę jest natychmiastowe znalezienie sobie kolejnego mężczyzny (klin klinem, teraz się uda!) A po drugie, po niesatysfakcjonującym związku z facetem, z którym rzadko rozmawiała (przed ślubem i po), bohaterka znajdzie ukojenie w związku z Tym Jedynym, z którym, uwaga, spotkała się wcześniej dwa razy. I też nie rozmawiała o niczym ważnym, oprócz narzekania na dominującą mamusię. I który na podstawie tych pogwarek przy ponownym spotkaniu miesza ją z błotem. Ale TRU LUV zwycięży wszystko.
Czy jest gdzieś w kosmicznym porządku jakaś kara dla Ałtorek, które wmawiają kobietom, że rozwiązaniem ich problemów jest wyłączenie funkcji mózgu i zanurkowanie w łóżko kolejnego samca, co z automatu je zwolni z odpowiedzialności za własne życie i wybory?