Nie lubię narracji pierwszoosobowej dlategi już od początku poczułam rozczarowanie. Myślę, co tam! Przecież jakoś to zniose, jeśli tylko będzie o czym czytać. Po intrygującym opisie i ciekawym epilogu przecieralam oczy ze zdumienia jak w ogóle mogę brnąć w taką beznadziejnosc? Zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażałam, a już na pewno nie to, że autorka z głównej bohaterki zrobi słodką idiotke. Alexa, która miała być wykształcona i pomagać ludziom a pracuje jako pomoc społeczna jest szczęśliwa, wszystko jest dla niej urocze, przyjaźni sie z gejem. Beztroska bije od niej w promieniu kilkudziesięciu metrów. Jest także pracownikiem roku, zawsze wszystko robi z największym zaangażowaniem. Gdzieś zawsze śledzi ją mężczyzna w kapturze a ona nie zgłasza tego policji, bo właściwie po co? Nastepnie jej prześladowca staje w jej obronie, kiedy zostaje zaatakowana przez gwalciciela. A potem oboje idą do jej mieszkania! On każe jej wziąć prysznic i podaje jej ulubioną piżamke! Śmiać się chce, nie wiem skąd autorka wzięła pomysł na takie rozwiązanie sytuacji, zwłaszcza że Alexa od razu wiedziała że pomaga jej właśnie tajemniczy facet w kapturze.
Im dalej w las, tym mniej grzybów, a tu coraz więcej absurdów. Zachowania bohaterów sa skrajne, infantylne i... dziwne. Tak dziwne, bo nie wiem do tej pory czemu Twich obrał sobie za cel Lexi. Przeczytałam do końca, aczkolwiek tylko dlatego, żeby poznać powody i zrozumieć postępowanie Twicha. I choć je już znam, uważam że są nijakie i nie trzymają się kupy.
Miałam wrażenie, że autorka doskonale wie co robi kreując taką charakterystykę bohaterów tym bardziej nad tym ubolewam.
Dwie gwiazdki za epilog i zakończenie, bo podobało mi się najbardziej z całości.
Scen seksu nie chciałabym czytać ponownie. Aurora nie szczędzi go bohaterom, więc czytelnikowi też nie. Jest trochę sado trochę maso, trochę dominacji i szczypta uległości. Taki mix Greya z Crossem, tylko uszczuplony.
Nie podobało mi się, raczej nie sięgnę po kolejne części.