Hmm... cóż by tu napisać.... Trudno mi skupić myśli i jednoznacznie opowiedzieć się czy podobało mi się, czy też czuję się rozczarowana. Posunęłam się nawet do tego, że w wyszukiwarce wpisałam słowo "Rewers" i poczytałam recenzje na innych blogach (czego właściwie nigdy nie robię przed opisaniem książki) licząc, że może moje uczucia względem niej się skrystalizują. Nic z tego. Notka wydawcy widoczna jest wyżej, moja notka natomiast brzmi tak: Już na pierwszy rzut oka widać, że książka oparta jest na scenariuszu a nie odwrotnie. Krótkie urywane zdania, częste stosowanie czasu teraźniejszego powodują, że treść odbierałam raczej jako reportaż. Przy każdej scenie miałam niedosyt, ciążyło wrażenie, że problem jest tylko muśnięty, a prawdziwe zdarzenia kryją się gdzieś w mrokach powieści. Może efekt był zamierzony, ale mnie to stanowczo nie odpowiada. Podkreślić trzeba, że cała książka jest mroczna. Realia głębokiego komunizmu mnie osobiście przerażają. Kiedy czytałam o aresztowaniach bez widocznego powodu, pochodach pierwszomajowych, na które nikt nie miał ochoty, ale każdy szedł z przyklejonym uśmiechem, o strachu, który towarzyszył na każdym kroku, o ciągłej potrzebie oglądania się za siebie, bo właściwie nie wiadomo kto przyjaciel, kto wróg... brrrr, okropność. Przez całą książkę towarzyszyło mi uczucie żalu nad trzema kobietami, które ze wszystkich sił starały się zachować resztki poczucia normalności. Nie potrafiły odnaleźć się w czarno-białych czasach komunizmu. Jednak, kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo "zwarły szyki" i dopuściły się najstraszniejszych czynów w imię ratowania ludzi bliskich sercu. Na zakończenie dodam, że książka na zawsze będzie mi się kojarzyła z upałem plażą, śpiącym Młodszym i Starszą która w poszukiwaniu kolby kukurydzy (o ironio, akurat sprzedawcy nosili wszystko tylko nie kukurydzę) przemierzyła w upale cały nadmorski kurort w towarzystwie babci. A ja jako że jedno dziecię spało, a drugie było nieobecne miałam czas na czytanie. Poszło gładko i przed powrotem Starszej lekturę miałam za sobą. Należy dodać, że przed wyjazdem zastanawiałam się: wziąć jedną książkę czy dwie? Oczywiście wzięłam jedną, bo przecież i tak nigdy nie ma czasu na czytanie. Zadziałało prawo Murphy'ego i już pierwszego dnia pozostałam bez książki.