Kolejny PRLowski kryminałek. Byłby nawet niezły, taka nasza lokalna wersja "dramatu sądowego" z lat 50 dwudziestego wieku, tylko - spoiler! - kończy się "na niczym". Nie wiemy, jaką decyzję podejmie sąd. W dodatku, moim zdaniem, proces zakończył się zbyt pospiesznie, a pewnych elementów śledztwa w ogóle nie wzięto pod uwagę (np. ofiara miała w kieszeni bilet kolejowy, na który nikt jakoś nie zwrócił uwagi). Gdyby to był opis realnego śledztwa, można by zadumać się nad tym, jak wyglądał wtedy polski wymiar sprawiedliwości, jak prowadzono śledztwa w czasach sprzed badań DNA, jak na działania milicji wpływało przeświadczenie o winie głównego podejrzanego. Tymczasem to jest śledztwo fikcyjne, więc autor mógł się trochę bardziej postarać, wymyślić coś, żeby skomplikować zagadkę, wprowadzić dodatkowe wątki. Całość robi wrażenie, jakby po kilkudziesięciu stronach stracił wenę.