Fragment: Mieszkałem podówczas w najbrudniejszym z brudnych zaułków Betnal Greena, w zapomnianym przez Boga East-Endzie, za perkalowym parawanem w pokoju portowego tragarza, który pracował przy wyładunku węgla. Płaciłem mu za mieszkanie cztery szylingi miesięcznie, a prócz tego musiałem pomagać jego żonie w gotowaniu obiadu, uczyć czytać i pisać troje starszych dzieci i myć kuchnię i schody. Gospodarz zawsze zapraszał mnie na wspólny obiad, ale nie mogłem obciążać ich nędznego budżetu. Jadałem naprzeciwko w jakiejś mrocznej suterenie, i Bóg jedyny wie, ile kocich, psich i końskich istnień mam mimo woli na swym sumieniu. Dzięki mej delikatności cieszyłem się specjalnymi względami Johna Johnsona, mego gospodarza. Zdarzało się niekiedy, że w stoczniach East-Endu brakło rąk roboczych dla wykonania jakiejś pilnej pracy. Wtedy Mr. Johnson zawsze umiał znaleźć dla mnie niezbyt ciężką pracę przy wyładunku lub naładunku, gdzie z łatwością zarabiałem 8 — 10 szylingów dziennie. Szkoda tylko, że wspaniały ten, uczciwy i głęboko religijny człowiek, co sobota upijał się jak poganin i wtedy zdradzał dużo skłonności do boksu.