Po przeczytaniu Przynęty nie mogło być inaczej.
Trzeba było pokusić się o lekturę Spotkania.
To jedna z sytuacji, kiedy nerwowo drga mi noga, kiedy nie mam pod ręką kolejnej części. Teraz w zasadzie mi drga, ponieważ nie dotarłam dzisiaj do biblioteki i będę miała przerwę. Ale bez przesady, poradzę sobie. Tym bardziej, że po dwóch takich książkach chyba powinnam złapać oddech i poczytać o mniej fantastycznych facetach.
Theo? Jest nieziemski. Przyznaję, że trafił na listę moich ukochanych „10”. Jak on potrafi martwić się aligatorami. Jak walczy z wężami. Jak „pokonuje” brata swojej kobiety. Nic tylko brać, patrzeć i cieszyć oko.
Chyba sensacyjnie bardziej mi się odpowiadało niż Przynęta. Pierwsze 100 stron pochłonęłam za jednym posiędnięciem. Bardzo podobało mi się wprowadzenie. Sama intryga, choć lekko przewidywalna, podana była dobrze i zajmująco. Może nie specjalnie mnie zaskoczyła, ale to jedna z tych sytuacji, gdy odgrzewana potrawa smakuje lepiej niż ta prosto z ognia.
Po raz kolejny świetni bohaterowie drugoplanowi. A brat Michelle należy do nich w pierwszej kolejności. Noah. Ojciec Michelle. Lekko idylliczny obrazek, ale jakże przyjemny w odbiorze. Do pozazdroszczenia. Do chwalenia. Do lekkiej zazdrości.