Od rewelacyjnego "Ostatniego brzegu" tegoż autora, do tej pory nie czytałam nic więcej. Teraz wpadła mi w ręce "Szachownica" i znowu jestem w pełni usatysfakcjonowana pisarstwem Nevila Shute. Książka ta znowu traktuje o nieuchronności, z tą różnicą, że ta ostateczność tym razem ma zasięg jednoosobowy.
Oto John Turner, sprzedawca mąki, dowiaduje się, że umrze prawdopodobnie, mniej więcej w przeciągu kilkunastu miesięcy. Powodem zapowiedzianej jego rychłej śmierci są "pamiątki" z czasów wojny, które zadomowiły się na zawsze w jego głowie. Sprawa jest z tych "nieoperowalnych", więc tak naprawdę mamy impas.
John Turner, postawiony w sytuacji bez wyjścia postanawia, czas, jaki mu pozostał wykorzystać na odnalezienie innych żołnierzy, z którymi wtedy leżał na szpitalnej sali. Ponieważ wszyscy oni wtedy byli z różnych powodów w różnych nieciekawych sytuacjach, więc Turner postanawia się dowiedzieć, co się z nimi dalej podziało, jak ułożyło im się życie i czy aby nie trzeba im jakoś pomóc...
W tym miejscu z tej historii robi się powieść szkatułkowa. Podróżujemy z głównym bohaterem, szukając owych trzech kolegów, a drogi wiodą nas w naprawdę egzotyczne miejsca :) i oferują niesamowite historie.
Niespieszna narracja pozwala czytelnikowi cieszyć się z każdego dnia i osoby spotkanej przez Johna w czasie jego wędrówki. Mimo że zdrowie i sprawność Turnera pogarsza się widocznie i coraz szybciej, to jednak czytelnik ma dość czasu, by delektować się tymi miejscami i historiami. Książka też oczywiście skłania do refleksji... bo czasami możemy nie mieć AŻ tyle czasu co główny bohater, na pozałatwianie swoich ziemskich spraw... Bardzo polecam tę książkę i w ogóle tego niesłusznie zapomnianego pisarza. To świetna proza.