Książka okazała się zabawna, choć niestety, zalicza się do cyklu zapoczątkowanego przez nielubianą przeze mnie "Miłość i aspirynę".
Tym niemniej, dzięki tej powieści odkryłam, że opowiada o wcześniejszych losach bohaterów pobocznych serii "kryminalnej".
Co prawda, Marta Artymowicz, pojawiająca się w "Ekologicznej zemście" jako matka dorosłych dzieci i będąca bardzo sympatyczną osobą, tu jest nadal jak na moje wymagania zdecydowanie zbyt kościelna, modląca się żarliwie i wywodząca swoje paranormalne zdolności z niemal objawienia, co mnie wkurza.
Sama historia podobała mi się, co prawda nie kwestie uczuciowe, bo Marek broniący się zębami i pazurami przed stałym związkiem nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, Kasia się bardziej dała polubić, natomiast duchy sióstr Molnar i ich historia udała się autorce.
Niestety, nastawienie autorki do kościoła mnie cofa, niektóre stwierdzenia są takie, że aż dostaję szczękościsku."Ksiądz Tomasz nie przywłaszczył sobie tych pieniędzy. Przeznaczył je dla swego kościoła (...)"
I należy mu wybaczyć, że przyjął od swojej parafianki zdefraudowany spadek, zamiast zwrócić go prawowitemu spadkobiercy. Jakoś to do mnie nie przemawia, a wręcz przeciwnie. Całe szczęście, że w bardziej współczesnej serii kryminalnej nie ma mowy o kościele i księżach, bo chyba bym zrezygnowała z lektury autorki. :(