Było to moje pierwsze spotkanie z piórem M. Daughtry i zdecydowanie udane. Mam nadzieję, że za jakiś czas uda mi się przeczytać „Trzy kroki od siebie”. Na razie odpoczynek od tak emocjonalnych książek.
Lubię co jakiś czas sięgnąć po coś co na pierwszy rzut oka wydaje się miłą odskocznią. Jednak nie w tym przypadku. To jak ta historia wpływa na uczucia czytelnika jest nie do opisania. Na początku ta książka to jak najlepszy przyjaciel - rozumiecie i akceptujecie wszystko co się tam przytrafia, a na końcu? Jak zraniona miłość, bo serce pęka Wam na milion kawałków, a łzy leją się strumieniami (tak było w moim przypadku). U mnie z takim płaczem raczej ciężko, ale tutaj niestety nie potrafiłam ich powstrzymać.
Historia na początku wydaje się lekka, mi przyznam szczerze ciężko było się w nią wczuć. Sądziłam, że to kolejna banalna książka z piękną okładką. Jednak im brniemy dalej tym więcej emocji nam towarzyszy. Bohaterowie są naprawdę świetnie wykreowani, relacje między nimi jakby przerysowane z prawdziwego zdarzenia. Gdy Kayl poznał Marley zaczęło mi towarzyszyć takie uczucie, że wiedziałam co tu się święci. I po części tak było, chociaż takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. No i to zakończenie - nie odłożycie już książki do ostatniej kartki.