Ściska mnie wielki żal na samą myśl, że dla niektórych dzieci dom nie jest azylem, a miejscem największego bólu i niesprawiedliwości. Ciągłego strachu o to, co tym razem się wydarzy i czy będzie można jakoś to przetrwać. A dodajcie do tego podcinanie skrzydeł na drodze do realizowania się w swojej pasji. Beck, główny bohater książki, to strasznie poturbowany chłopak...
Bo zawsze musi być jak ona chce. Maestro – matka-potwór. Beck jest zmuszony do grania na fortepianie – ale tylko tych utworów, które ona chce. Od piątej rano, przed szkołą, po szkole, w nocy. Jedna pomyłka, zagra niewystarczająco dobrze – spada lawina ciosów. Ciepły posiłek? Zapomnij, najpierw zagraj sto razy etudę Chopina, IDEALNIE. Wysłuchuje, jakim to jest rozczarowaniem, tragedią, jak to nigdy nie będzie dobrym pianistą – jaką porażką jest, która nie zasługuje na nic.
A w tym wszystkim jest jeszcze pięcioletnia Joey. Siostra Becka, o którą chłopak niesamowicie się troszczy. Boi się o nią każdego dnia – że także oberwie, tak mocno jak on.
W głowie chłopaka gra inna muzyka – chciałby komponować, ale nikt go w tym nie wspiera. Wysłuchując tylu obelg pod swoim adresem, nie zdaje sobie sprawy ze swojego talentu. Jest przekonany o tym, że fortepian to jego przekleństwo, marzy o odcięciu sobie rąk, żeby już nigdy nie musieć grać. Wyobrażacie sobie, jak bardzo ten młody człowiek musiał być sterroryzowany?
Przełomowy wpływ na rozwój wydarzeń mają dwie postacie. Koleżanka z kl...