Liane Moriarty prezentuje w Kłamstewkach relacje międzyludzkie, konflikty w rodzinie w różnych konfiguracjach, ale nie powiem żeby jakoś dokładnie opisane. Jest przemoc między małżonkami, są dylematy względem zachowania relacji z byłym partnerem i obecną jego żoną. Jest też pochopne ocenianie innych, zabieganie o utrzymanie własnego wizerunku w oczach innych, nawet za cenę przepychanek na oczach dzieci. Takie międzyludzkie gry, w których wiele fałszu i zawziętości, a przyjaźń istnieje bardziej w ich wyobraźni. Czasem przeszkadzały mi dziwne - żeby nie powiedzieć dziwaczne - zachowania bohaterek. Przez te krótkie chwile obserwowałam raczej nastolatki, a nie dorosłe kobiety.
Zaobserwowałam, iż autorka ma tendencję to budowania przydługich wstępów obrazujących zaczątek problemu i wypełniających większą część treści. Dopiero na końcu dochodzi do przedstawienia zasadniczej kwestii powieści. "Sekret mojego męża" był napakowany słowną watą oprócz wspomnienia o sprawie listu i wyjawienia, co zawierał. Cała jego treść rozmyła się przez dziesiątki stron służących jedynie za dekorację do punktu kulminacyjnego. Tyle że ostatecznie zamiast wielkiego "bum!" było cichutkie "oi". W przypadku Kłamstewek nie jest tak źle, realizowanie owego przeciągania ma inny, wyższym poziomi. Jednak w rozrachunku znowu zanim wyłoży się sedno sprawy zaczynamy czuć się zmęczeni, a gdy docieramy do apogeum problemu, już nie trzymają czytelnika takie emocje. Przyznaję, taka budowa, ma to sens, co nie znaczy, że nawet pomiędzy krótkimi rozdziałami możemy zacząć się nudzić historyjkami z życia mam, które walczą zażarcie o pozycję w hierarchii ważności mamusiek, których kolejne (bądź pierwsze) dzieci zaczynają swoją edukację.
Niemalże każdy rozdzialik kończą wpisy różnych bohaterów na temat zdarzenia, o którym czytelnik jeszcze nic konkretnego nie wie, ale od początku książki jest do niego przygotowywany. I znów czterysta stron, tysiące słów, żeby stanąć przed faktem odmalowanym już w pełnej krasie. Rozplanowanie fabuły niejako narzuca stopniowanie emocji we wprowadzaniu w konflikt, ale i tak brak mi tu tego czegoś, co dawałoby większą satysfakcję po przeczytaniu lektury. Taka konstrukcja planu w powieści ma swoje plusy i minusy, a zasadniczym minusem jest to, że choć emocje powoli wzbierają w czytającym, to w najistotniejszym momencie nie odczuwa się aż takiego poruszenia.
W trakcie lektury przypomniał mi się pierwszy sezon "Gotowe na wszystko"(pewnie i reszta toczyła się w tym samym rytmie). Serial z założenia również doprawiony nutą humoru, który rozpraszał nieco aurę konfliktów narastających między bohaterami. Miasteczko, na jednej z ulic w bliskim sąsiedztwie kilka indywidualności z własną historią, mające za zadanie zbudować całą fabułę. Cóż lepiej się sprzedaje niż tajemnice, zazdrość, uważanie się za lepszego od innych, zaostrzające się konflikty. Z podobnym mamy do czynienia w "Wielkich kłamstewkach". Możliwe, że przyjście mi na myśl tego serialu, który szybko mi się znudził spowodował, iż nie przekonałam się również do tej powieści. I zamiast trzymać mnie w napięciu chciałam po prostu, jak najszybciej zakończyć i zamknąć książkę na dobre. Podejrzewam, iż to nawet nie wina samego planu powieści, co sposobu pisania Moriarty, który nie pobudza mnie do rozmyślań nad stawianymi przez nią uniwersalnymi pytaniami, a z takimi tutaj rzeczywiście stykamy się. Niemniej "Wielkie Kłamstewka" to dość dobra powieść, o pomysłowo zaprezentowanej fabule, choć umniejszonym wydźwięku dramatycznym na poczet lżejszego, dowcipnego podejścia do pewnych kwestii i prezentowania postaw bohaterek, czasem na granicy śmiechu i łez.