Księżycowe skały, które oszukują grawitację.
Tygielki, które zmieniają tożsamość.
Łamiszczęki, które dają wytrzymałość większą niż hartowana stał.
Słodkości o wielkiej mocy wytwarzane przez długowiecznych czarodziejów.
W niepowołanych rękach mogą wywołać ogromny chaos, ale w odpowiednich potrafią uratować świat przed żądnymi władzy dorosłymi. Dorosłymi, którym sprzeciwić mogą się jedynie dzieci, ponieważ tylko one potrafią naprawdę korzystać z magii słodyczy.
„Wojna cukierkowa" to opowieść o przyjaźni i uporze w walce przeciwko złu. Bohaterów łączą dobrze nakreślone relacje, a kolejne strony czyta się na tyle przyjemnie, że łatwo jest zatonąć w lekturze. Nie jestem pewna tylko co do dialogów, które tworzy autor. Momentami brzmiały bowiem nieprzyjemnie sztucznie, co było niemiłym zaskoczeniem. Z jednej strony miały swój rytm i klimat, ale z drugiej trudno było uwierzyć, by mogły być włożone w usta prawdziwych ludzi. Na tym jednym punkcie lista minusów jednak się kończy. Cała reszta okazała się naprawdę przyjemną historią, gdzie kolejny raz to najmłodsi zmuszeni są uratować świat i może „świat" to za dużo powiedziane, bo całość skupia się wokół niewielkiej miejscowości (co buduje bardzo przyjemny nastrój!), ale niewątpliwie cała przygoda zasługuje na tak niewinną przesadę w doborze słów z mojej strony. Brandon Mull najwyraźniej i na moje serce podziałał.
„Wojnie cukierkowej" bliżej do powieści przeciętnej niż bardzo dobrej, ale ma w sobie tyle uroku i tyle dobrze nakreślonego klimatu, że stanowi naprawdę przyjemny umilacz czasu. Nawet te nieszczęsne dialogi, które przecież mnie do siebie nie przekonały, nie sprawiły, że lektura była mniej przyjemna. Jeśli tylko będę miała okazję ponownie zanurzę się w świecie wykreowany przez autora, to od razu to zrobię.
przekł. Rafał Lisowski