Może nie tyle 'przeciętna', co sugeruje liczba gwiazdek, co przereklamowana.
Opis z okładki zdradza wiele na temat treści powieści: Na Ziemi na początku XXI wieku tłoczy się ponad siedem miliardów ludzi. Jest to epoka inteligentnych komputerów, psychodelicznych narkotyków w wolnej sprzedaży, polityki uprawianej za pomocą zabójstw i naukowców obłaskawiających wulkany poprzez palenie kadzideł…
Brzmiało ciekawie. Jak na powieść SF napisaną pół wieku temu, rzeczywiście zadziwia jak bardzo nasz współczesny świat przypomina wizję autora. Z drugiej strony samo poszukiwanie i znajdowanie punktów wspólnych pomiędzy dzisiejszym światem, a wykreowanym przez autora, ciekawiło mnie może przez pierwsze 10% lektury. To jednak za mało, żeby mnie zachwycić, co więcej za mało, żeby zaciekawić. Już wiemy, że ludzie stali się wyłącznie konsumentami, samoregulującymi się przy użyciu różnych narkotyków, upatrujących swojej wartości w wyglądzie zewnętrznym i spędzających życie na rozrywkach. Nic nowego. Przeludnienie, eugenika, eksperymenty genetyczne, wojny o wpływy polityczne i szpiegostwo, sztuczna inteligencja - niby jest tu wszystko, co mogłoby się znaleźć w książce SF z ambicjami do komentowania kierunku rozwoju cywilizacji. Jednak czegoś mi zabrakło, podejrzewam, że efektu nowości. I chyba jednak talentu narratorskiego, bo zupełnie nie zależy mi na losach bohaterów. Są przezroczyści.
Krótko mówiąc, nie moja bajka.