Ile bolesnych życiorysów może przyjąć naraz jeden wrażliwy czytelnik? W tej książce jest ich mnóstwo – każda strona podbija stawkę, ukazując coraz to nowe traumy, smutne historie i dramaty. Tak, od tego trzeba zacząć.
Powieść jest zbiorem epizodycznych wspomnień, poprzeplatanych z rozmowami z pacjentami szpitala psychiatrycznego. Każdy z nich snuje swoją opowieść i niemal każda rani do żywego. W pewnym momencie stwierdziłam, że to za dużo. Przecież ja nie dam rady udźwignąć tyle ludzkiego cierpienia. Ale to był chwilowy kryzys. Dokończyłam czytać parę dni później i nie czuję się aż tak przeciążona, jak przeczuwałam, że będę.
Ach, ale ten język! Jak ta książka jest napisana! Pięknie! Znalazłam swoje fragmenty, takie, które naprawdę ukochałam i zaznaczyłam znacznikami.
Tych ciepłych wspomnień jest dużo mniej niż tych bolesnych. Jednak cieszę się bardzo, że one tam są. Zdejmują z czytelnika te negatywne emocje (poczucie niezgody, wściekłość, smutek), by odnaleźć się w objęciach świata i chociaż na chwilę przypomnieć sobie, że życie potrafi być piękne.