Najpierw był film „Everest”, potem przeczytałam napisaną prostym językiem „Everest. Góra gór”, by się merytorycznie przygotować i wreszcie nadszedł czas na „Wszystko za Everest” Krakauera, czyli Everest w najtragiczniejszym dla himalaizmu dniu. Tak przygotowana do lektury zasiadłam do czytania i mnie - laikowi czytało i się znakomicie. Najwyższa góra świata, którą można zdobyć tylko kila dni w roku, a osiągnięcie jej wierzchołka to spektakularne osiągnięcie. Więc tłumy walą, ekspedycje komercyjne.
Teoretycznie to przedsięwzięcie tylko dla dobrze przygotowanych fizycznie i psychicznie. Teoretycznie trasa i cała eskapada jest bardzo dobrze przygotowane technicznie i logistycznie, a uczestnicy ekspedycji świadomi są i odpowiedzialni. Teoretycznie osiągnięcie wymarzonego celu nie przekracza ich możliwości i wszyscy wiedzą, że może się nie udać, że może trzeba będzie odpuścić nawet tuż przed celem. Teoretycznie mają świadomość, że osiągnięcie szczytu to dopiero połowa drogi, nie sztuką jest wejść, ale sztuką zejść i przeżyć. Teoretycznie…
A w praktyce? Praktycznie - wyspecjalizowane ekipy prowadzące ekspedycje nie zawsze są dobrze przygotowane, jeśli jest ich kilka - rywalizują ze sobą i nie umieją, bądź nie chcą ze sobą współpracować. Sukces poprzednich udanych wejść usypia ich czujność, prowadzi do lekceważenia zagrożeń i nadmiernej pewności siebie. Każda ekipa chce być najlepsza, wprowadzić jak najwięcej klientów na szczyt. Praktycznie, to życie składa się z drobiazgów, a kilka drobnych, z pozoru nieistotnych zaniedbań może doprowadzić do tragedii. W praktyce nie wszyscy uczestnicy ekspedycji są odpowiednio przygotowani fizycznie, a przede wszystkim marzenie o zdobyciu szczytu zaburza im rozsądek, umiejętność oszacowania ryzyka, podporządkowania się osobom, którym zawierzyli swoje życie. I do tego jest potęga niedostępnej góry i potęga nieprzewidywalnej natury.
Wiedziałam, jakie będzie zakończenie, mimo to książkę do końca czytałam z ciekawością, ale i uczuciem żalu i empatii. Wraz z autorem - uczestnikiem tej tragicznej wyprawy - oddawałam hołd tym, którzy nie wrócili. Krok za krokiem, oddech za oddechem, haust za haustem pokonywałam z nimi trasę wiedząc, kto nie wróci żywy, a kto okaleczony fizycznie. A ci, którzy z eskapady wyszli na pozór bez szwanku? Takie wydarzenie potrafi z pewnością nieźle pokiereszować człowieka. Z książki dowiedziałam się jaki był przebieg wyprawy, poznałam sylwetki jej uczestników, dowiedziałam się kto zawinił (zdaniem autora), poznałam spektrum ludzkich zachowań w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach. Ale nadal nie pojmuję, na czym polega fenomen himalaizmu i w ogóle tak ekstremalnych wypraw górskich? Czemu ludzie, wiedząc , że mogą stracić życie lub zdrowie podejmują takie wyzwania? Czemu są w stanie tyle poświęcić, wycierpieć? Co jest większą klęską: odpuścić kilka metrów przed szczytem, lecz przeżyć, czy też zdobyć ten szczyt, spełnić marzenie, lecz zginąć lub zostać kaleką? Satysfakcjonującej mnie odpowiedzi na te pytania u Krakauera nie znalazłam. Poszukam jej w książce innego, cudem ocalonego uczestnika wyprawy - Becka Weathersa, autora „Everest. Na pewną śmierć”.