Książka Martyny F. Zachorskiej „Żeńska końcówka języka” to coś nie tylko dla aktywistek, feministek, ale po prostu dla ludzi dbających o język polski, zwracających uwagę, by wypowiadać się poprawnie, w zgodzie z naszą polską gramatyką. Autorka skupia się w niej na tak zwanym języku inkluzywnym, czyli języku, który nie dyskryminuje. W jego skład wchodzą feminatywy, czyli określenia żeńskie zawodów lub funkcji. Feminatywy od kilku lat wzbudzają żywą dyskusję w polskim społeczeństwie, a autorka tłumaczy dlaczego i dlaczego tak naprawdę nie ma się czym aż tak ekscytować. Pewnie wielu z Was zaskoczy wiadomość, że feminatywy to nie jest twór nowy, a coś, co pojawiło się w języku polskim jeszcze przed wojnami jako konieczność językowa do nazwania kobiet, które wkroczyły na scenę zawodową wcześniej im niedostępną. Czyli nie jest to przekonanie polityczne, a po prostu logiczne, gramatycznie poprawne następstwo pojawienia się czegoś nowego, co trzeba nazwać. Autorka tłumaczy to wszystko bardzo prosto, momentami nawet zabawne, a wszystko popiera badaniami, definicjami słownikowymi i wycinki z dawnej prasy. Poza feminatywami znajdziemy tu też trochę o języku inkuzywnym w ogóle, o ciągłym tabu językowym jakim jest seksualność, a nawet i o języku z drugiego krańca przekonań – tego, jakim posługuje się w manosferze. To publikacja ciekawa, dla ludzi szanujących język i drugiego człowieka. W końcu język jest nierozerwalną częścią ewolucji, skoro nasze czasy się nieustannie zmieniają, to język też musi. Polecam!