Bardzo lubię książki Nelsona DeMille, a zwłaszcza te, których bohaterem jest John Corey. Sięgając po „Żywioł ognia” też liczyłem, że pożytecznie spędzę z tą książką czas, czyli będę zadowolony jak z innych powieści DeMille’a. Niestety, stwierdzam, że zawiodłem się okrutnie; a ukończyłem tą powieść tylko i wyłącznie dlatego, że nie mam w zwyczaju odkładać książki na półkę nie skończywszy jej. „Żywioł ognia” można określić czterema literkami – N.U.D.A. Książka „przegadana”; śledztwo (o ile w tym przypadku można napisać o czymś takowym!) ciągnie się mozolnie przez około 600 stron z 669-ciu, jakie tworzą objętość „Żywiołu…”, i WRESZCIE zbliża się koniec powieści – nagle akcja przyspiesza, dobro wygrywa, zło przegrywa, i tyle. The End. Pomysł przedstawiony w książce jest naprawdę ciekawy, tylko szkoda że autor rozciągnął go bezsensownie i przede wszystkim nudnie do bólu. O jakieś 300 stron za dużo. Niestety.