Niewątpliwy sukces Wydawnictwa Literacki Egmont w postaci "Odmieńca", entuzjastycznie przyjętej przez czytelników książki Philippy Gregory, wzmógł zainteresowanie literaturą historyczną dla młodzieży. Nic więc dziwnego, że Wydawca skierował swoją uwagę na Eve Edwards, która cieszy się równie dużym powodzeniem, co królowa historii. Jej "Kroniki Laceyów" to jedna z najpopularniejszych historycznych serii za granicą i z jednej strony szkoda, że dopiero teraz dociera ona do Polski, a z drugiej świetnie, że polscy czytelnicy będą wreszcie mieli okazję poczytać jej książki. Ja lekturę "Alchemii miłości" mam już za sobą i powiem tak: tytuł jest adekwatny nie tylko ze względu na umiłowanie ojca głównej bohaterki do tej mrocznej, acz fascynującej dyscypliny naukowej, ale i z uwagi na strukturę powieści.
Eve Edwards jest w moim odczuciu mistrzynią alchemii, ponieważ udało jej się wytworzyć złoto w postaci cudownej powieści przygodowo-romantycznej z czasów tudorowskich. Ta uzdolniona miłośniczka historii wymieszała garść faktów historycznych z miarką romansu, dodała szczyptę intrygi i nutkę humoru, a w rezultacie tego eksperymentu powstała powieść, którą totalnie i nieodwołalnie pokochałam już od pierwszych stron. Po ukończeniu lektury "Alchemii miłości" ze zniecierpliwieniem oczekuję kolejnego tomu "Kronik Laceyów", zaś ten pierwszy stawiam wyżej od "Odmieńca", bo w prozie Edwards znalazłam wszystko, czego potrzebuję.
Bohaterką powieści jest nastoletnia hrabina San Jaime, Eleanor vel Ellie Rodriguez, która wraz ze swym ojcem, fanatycznym miłośnikiem alchemii, wiedzie tułacze życie pozbawione luksusów i dóbr, które powinny do niej należeć z uwagi na status społeczny. Równie biedny jest William Lacey, dziedzic hrabstwa Dorset. Do bankructwa rodzinę Laceyów doprowadził nie kto inny, jak Arthur Hutton, ojciec Ellie - to z jego winy starego Laceya ogarnął alchemiczny obłęd. Ojciec Williama stracił całą fortunę na bezsensowne marzenia, po czym zmarł z żalu i wstydu, pozostawiając rodzinę w długach. Ze względu na to Will wyrzucił Huttona i jego córkę z Lacey Hall, nie bacząc na to, że nie mają pieniędzy, ani schronienia. Choć minęły lata, sytuacja Laceyów nie uległa zmianie. Jedynym ratunkiem dla Willa i ich majątku mógłby okazać się ślub z posażną kobietą, której pieniądze pozwoliłyby mu odbudować dom i gospodarstwo. W tym celu chłopak wybrał się na dwór królowej Elżbiety I. Uznał, że wygranie turnieju rycerskiego przysporzy mu wielu adoratorek, pech jednak chciał, że na jego drodze stanęła Ellie - uparta hrabianka, w której nie dostrzegł córki znienawidzonego alchemika wygnanego przed laty z jego ziemi. Romans wisiał w powietrzu, jeszcze zanim tak naprawdę się rozwinął, co niby wskazuje na przewidywalność fabuły, ale też stanowi obietnicę przepięknej miłości, której nieobce są trudy i znoje w drodze do prawdziwego szczęścia.
Autorka wykonała kawał dobrej roboty przy eksplorowaniu czasów tudorowskich, ponieważ jej powieść zachwyca kreacją świata przedstawionego. Wręcz czuje się ten splendor i blichtr, z jakim na co dzień spotykali się ówcześni mieszkańcy dworu królewskiego! Oszałamiająca moda z tamtych czasów jest dość wiernie odwzorowana na kartach "Alchemii miłości", zaś nastroje społeczne przedstawione w nieodbiegający od rzeczywistości sposób. Tylko w kilku sytuacjach dopatrzeć się można niepasującego do dawnych czasów języka wypowiedzi - poza tym bohaterowie komunikują się ze sobą tak, jakby Eve Edwards spisywała na żywo czyjeś rozmowy. Mówiąc krótko, realizm powieści zniewala czytelnika i wydaje mi się, że zrobi spore wrażenie na każdym, kto sięgnie po tę książkę. A to nie wszystko, bo są przecież jeszcze Ellie i Will. Głównie bohaterowie pierwszego tomu "Kronik Laceyów" są postaciami bardzo dobrze wykreowanymi. Ich charaktery są jednolite i nie ulegają zmianom jak w mało ambitnej literaturze. Widać, że autorka spędziła mnóstwo czasu na dopracowanie swoich postaci pierwszoplanowych. Drugoplanowe również prezentują się znakomicie i w niczym nie ustępują Williamowi i Eleanor. Warto zwrócić uwagę na Jane Perceval i Jamesa Laceya, do których należeć będzie tom drugi. Jeśli zaś znajdą się wśród fanów fikcji literackiej miłośnicy postaci historycznych, to i dla nich autorka wplotła do swojej powieści wątki, które mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Wygląda na to, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Wciągająca fabuła, pełna wzlotów i upadków głównych bohaterów, nieoczekiwanych zwrotów akcji, przełomów i załamań, cudownie splata się w zgrabną całość ze światem przedstawionym oraz kreacją postaci. Wszystko prezentuje się nad wyraz dobrze, o czym świadczy moje niezdrowe wręcz zainteresowanie serią. Jedynie kilka zgrzytów językowych w minimalnym stopniu mnie nie zadowoliło, jak również przewidywalna fabuła. Choć doskonale wiedziałam jaki będzie finał tej historii, to i tak z przyjemnością towarzyszyłam moim ulubionym bohaterom w drodze do happy endu. Był czas i na śmiech, i na łzy, i na chwilę zadumy, toteż z lektury "Alchemii miłości" jestem totalnie zadowolona i polecam tę książkę każdemu. Każdemu, bez wyjątku, bo trudno obecnie o historie, które zawierają absolutnie wszystkie elementy istotne do tego, by czuć satysfakcję po czasie spędzonym na ich czytaniu. Eve Edwards udało się tego dokonać, za co jestem jej wdzięczna, oficjalnie mianując się pierwszą fanką "Kronik Laceyów" w polskim wydaniu.
Polecam i zabraniam "nieczytania" jej twórczości!
Ocena: 5,5/6