Niewiele jest książek (ale i filmów również), do których wracam. Najczęściej są to jednorazowe przygody, po których czy to powieść, czy zbiór opowiadań, ląduje na jednym z regałów mojej biblioteczki, albo w skupszopie, albo na półce u znajomych czy rodziny... Od tej reguły są jednak wyjątki, a tym największym jest "Ojciec Chrzestny" Maria Puzo.
Moja przygoda z tą opowieścią zaczęła się od filmu. A właściwie od filmów; tej klasycznej, przepięknie nakręconej trylogii Francisa Forda Coppoli, którą po raz pierwszy widziałem na kasetach VHS wypożyczonych jeszcze z Beverly Hills Video. Byłem wtedy nastolatkiem i to takim wczesnym nastolatkiem. Książka przyszła do mnie wiele lat później i bynajmniej nie była pierwszą powieścią Maria Puzo, jaką przeczytałem. Ale to nieważne, bo gdy tylko poznałem literacki pierwowzór jednego z moich ulubionych filmów, przepadłem. Odtąd, a trwa to już blisko dwie dekady, wielokrotnie powracałem do "Ojca Chrzestnego" i od czasu do czasu kupuję kolejne wydania, kolekcjonując je zapamiętale.
"Ojciec Chrzestny" to epicka powieść, rozciągnięta w czasie na całą dekadę; historia mafijnej Rodziny Corleone, która zbudowała swoje imperium na fundamentach przemocy i zbrodni. Stojący na czele organizacji Vito Corleone to człowiek twardy, bezwzględny, kierujący się w życiu własnym kodeksem moralnym, ale i karnym, sprawujący rządy żelazną, lecz sprawiedliwą ręką. Sprawy komplikują się w momencie, kiedy don odmawia przyłączenia się do narkotykowego biznesu. W zemście wynajęci killerzy dokonują zamachu na życie Vita. Zamachu nieudanego. Tak rozpoczyna się wojna, która będzie trwać przez kolejne lata, w którą bardzo szybko uwikła się najmłodszy syn dona - Michael. Mike Corleone nie chciał mieć nic wspólnego z rodzinnym interesem. Gdy wybuchła II wojna światowa, zaciągnął się do armii, potem poszedł na studia. Jednak krew nie woda, a każdy ma tylko jedno przeznaczenie. Będziecie więc świadkami wielkiej przemiany, jednej z najlepiej napisanych w dziejach literatury. Między innymi to sprawia, że "Ojciec Chrzestny" jest arcydziełem; jest powieścią ponadczasową.
To, ale nie tylko to. Jeśli chcecie znać moje zdanie - a skoro tu jesteście, to pewnie chcecie - to w "Ojcu Chrzestnym" najbardziej zachwyca mnie język tej powieści: prosty, niewymuszony, ale jednocześnie szarpiący za te najbardziej wrażliwe struny, sprawiający, że nie jest to kolejna opowiastka przy ognisku, a prawdziwe dzieło literackie. Tu duże uznanie dla Bronisława Zielińskiego, którego doskonały przekład z lat '70 wciąż jest powielany i chyba nikt nawet nie myśli, aby zrobić nowy. Sama fabuła ma coś z romantycznej, a zarazem mrocznej epopei, w której wątki kryminalne przeplatają się z obyczajowymi. Jest tu zbrodnia, miłość i zdrady, jest show-biznes i wielkie pieniądze, są też zwykli ludzie, którzy zderzają się ze ścianą postawioną przez biurokratów i są też "ludzie honoru", którzy tę ścianę potrafią wysadzić. A wszystko to opakowane w ozdobiony krwią i dziurami po kulach, papier, przewiązany garotą, na której zostały jeszcze strzępy skóry pochodzące z szyi ostatniej ofiary.
Wiecie, czytałem tę powieść sześć albo siedem razy i za każdym razem robię to z wypiekami na twarzy, będąc cały czas pod wrażeniem literackiego kunsztu Puzo. "Ojciec Chrzestny" to dzieło wielowątkowe i gdybym musiał wspomnieć o każdym, mój tekst byłby nieznośnie długi (bardziej nieznośnie niż jest teraz 😉). Przy czym w tej wielowątkowości, każdy wątek jest dopracowany i jeden do drugiego pasuje idealnie, niczym kamienne bloki tworzące Wielką Piramidę. Do tego jeszcze cały batalion bardziej lub mniej znaczących, soczyście nakreślonych postaci. Mówiąc krótko: wszystko tu jest takie, jak być powinno, wszystko jest na swoim miejscu i właśnie to sprawia, że uważam "Ojca Chrzestnego" za arcydzieło.
Nie mogę też nie wspomnieć o najnowszym (stan na rok 2023) wydaniu "Ojca Chrzestnego". Wydawnictwo Albatros postanowiło kolejny raz wznowić dzieła Maria Puzo, w tym po raz trzydziesty samego "Ojca Chrzestnego". I wiecie co? Moim zdaniem, to jest najpiękniejsze wydanie ze wszystkich jakie ukazały się w Polsce. Wreszcie dano sobie spokój z Marlonem Brando na okładce (serio, ileż można!). Jest za to głowa konia, nawiązująca do podaj najbardziej brutalnej sceny w powieści. Jest też uszlachetniona twarda oprawa, więc nie można chcieć więcej. Mam tylko cichą nadzieję, że Albatros w tym samym layoucie wypuści "Powrót Ojca Chrzestnego" i "Zemstę Ojca Chrzestnego", aby wreszcie ten cykl wyglądał spójnie.
10/10 - kto śledzi moje recenzje, ten wie, że nie szafuję tą dziesiątką. Do tej pory, a przez ostatnie dwa lata machnąłem ponad 180 recenzji, tylko raz dałem najwyższą notę (to były "Magiczne lata" McCammona). "Ojciec Chrzestny" pozostaje powieścią najbliższą memu sercu, mojej wrażliwości i poczucia estetyki. I wiece co? Z każdym kolejnym razem, gdy sięgam po tę powieść, znajduje tu kolejne rzeczy, które mnie zachwycają, które jeszcze bardziej umacniają mnie w przekonaniu, że to moja ulubiona lektura.
© by MROCZNE STRONY | 2023