Dwoje młodych ludzi stworzyło niskobudżetowy tomik poezji. Ona napisała wiersze, on je zilustrował. Ona podpisała się jako Betty from Cosmos. On nazywa się Rafał Dobosz. Betty from Cosmos tak naprawdę nazywa się Elżbieta Kowalska. Nazwisko nie dla poety, prawda? Zbyt powszechnie używane. Stąd poetka postanowiła się wyróżnić. I moim skromnym zdaniem nie jest to jedyny powód owego wyróżnienia. O tym opowiem później, gdy przyjdzie czas.
Teraz nastąpi … wybuch. Dokładniej „Eksplozja”, jak sugeruje tytuł pierwszego wiersza. Czy możemy się spodziewać, jak u Alfreda Hitchocka, czegoś spektakularnego, czegoś nadzwyczajnego.
Dostajemy liryczny obraz złożony z kilku krajobrazów. Gęsty, gdzie wiele się dzieje, utwór w kolorycie wczesnego Jacka Podsiadły. Opowieść zawieszona między rzeczywistością nam daną a magią poetyckiego słowa.
Czy tego się spodziewałem? Owszem, jest pewien ładunek emocji, który mogę przyjąć do siebie. Widać zaangażowanie Eli ( jesteśmy na Ty) w to co pisze. Nie jest to paplanina, pisanina. Nie! Jest to rzetelny wiersz o głębokich przeżyciach młodej – bardzo! - poetki. Smutny, prawdziwy utwór. Ale czy tego się spodziewałem?
Pozostałe wiersze są napisane w podobnym tonie jak pierwszy wiersz. Zawieszenie poezji Eli, o którym już wspomniałem, jest wszędobylskie. Ela próbuje opisać to co nie jest rzekomo do opisania. Ból.
To wręcz depresyjne barwy znającej bardzo dobrze „ból życia” dziewczyny. Odejście chłopaka, mieszkanie w znienawidzonym mieście, a jest nim Kraków, brak wszelkiej nadziei, samotny taniec. Takie wątki zapamiętałem z lektury wierszy Elżbiety Kowalskiej. Dodajmy może jeszcze samotność. A ta jest przecież synonimem wykazanego przed chwilą bólu. Mamy na to dowód w każdym wierszu Eli Kowalskiej.
Smutne oczy, bez uśmiechu usta. Jak wygląda teraz świat? Panuje mrok, a w miarę czytania gaśnie światło. Zamyka się umysł, bez afirmacji życia. To nie fantasmagorie młodej osoby. To żywe mięso poezji. Tak prawdziwe jak nigdy dotąd.
Dziękuję Autorce za przesłany egzemplarz.