Opis „Bezdusznej” autorstwa Gail Carriger obfituje w barwne epitety i wiele pochwał. „Bestseller New York Timesa”, „Genialna i nadprzyrodzona”. Pozostawało pytanie, czy wierzyć tym zacnym zdaniom? Postanowiłam przekonać się o tym na własnej skórze… A raczej oczach. Panna Alexia Tarabotti została przez własną matkę skazana na staropanieństwo, jeszcze będąc młódką. Powodem była śniada cera, egzotyczne rysy i rzekomo wielki nos. We krwi Alexii płynęła włoska krew, odziedziczona po ojcu. Pani Loontwill była święcie przekonana, że nikt nie zechce takiej dziewczyny, toteż nie miałoby sensu inwestowanie w jej suknie, rękawiczki i fryzury tylko po to, aby znaleźć jakiegoś biednego kandydata na wątpliwego męża. Takim sposobem główna bohaterka, pogodzona ze swoim losem, zajmowała się ukrywaniem przed rodziną swojej bezduszności lub inaczej mówiąc – nadludzkości. Odwiedzała różnych ludzi, goszcząc na przyjęciach i podwieczorkach, rozmawiała z lordem Akeldamą, znanym z długowieczności wampirem. Jednak książka rozpoczyna się od zdzielenia nadprzyrodzonej istoty parasolką po głowie w dziewiętnastowiecznym Londynie. Wyżej wspomniane wydarzenie uwalnia ciąg sytuacji, następujących po sobie lawinowo. Napotkanie lorda Conalla Maccona, słowne utarczki z nim i jego betą. Trzeba bowiem wiedzieć, że hrabia Woosley był wilkołaczym alfą watahy. Co więcej, panna Tarabotti zaczęła intrygować go swoim ciętym językiem i niezłomnością godną… Cóż, jedynie jej samej. Alexia zabiła wampira, niby to przypadkowo, co nie umyka uwadze świadków – alfie i becie wilkołaków. Cały Londyn zaczyna huczeć od plotek, tajne organizacje grzebią w temacie dusz, próbując zdetronizować nadprzyrodzonych. W środku tego zamieszania znalazła się rezolutna i potrafiąca wybornie zirytować rozmówcę stara panna (choć zaledwie dwudziestosześcioletnia). Od pierwszej strony „Bezdusznej” byłam zachwycona językiem, jakim została napisana. Wyszukane słowa, prześmieszne riposty i niekończące się utarczki między bohaterami oraz momentami czarny humor, który idealnie wpasował się w moje upodobania nakazały mi uwielbiać tą pozycję. Na moją aprobatę zasłużył sobie pomysł Gail Carriger o ulach, trutniach, clavigerach… Bardzo interesujący i świeży, tak samo jak poruszenie tematu duszy. Czym jest, gdzie się znajduje, czy można ją zlokalizować? Pewnie większość z nas kiedyś przebiegła myślami po tym zagadnieniu, jednak nie mieliśmy okazji go zgłębić. Teraz nadarzyła się okazja, wykorzystana przez Klub Hipokrasa. Postacie wzbudzały we mnie wszelkie możliwe uczucia, od zachwytu poprzez rozbawienie, aż do obrzydzenia. Alexia Tarabotti zaskarbiła sobie moją sympatię podobnym usposobieniem. Sarkastyczna, mądra, wściubiająca swój, dodajmy że nieidealny, nos w każdą dziurę. Zaczytująca się w książkach, kochająca nowinki kobieta o silnym charakterze, tracąca głowę jedynie w sytuacjach podbramkowych, choć wciąż łapiąca ją i umieszczająca z powrotem na swoim miejscu – szyi. Wygadana, zaradna, absolutnie nadludzka. Chylę przed nią czoła w niemym uwielbieniu. Natomiast Conall Maccon rozbawił mnie swoimi rozważaniami, o których dowiedziałam się z narracji trzecioosobowej. Również uparty, choć bardziej skory do ustępstw i uległy właściwej kobiecie, która potrafi doprowadzić go do szaleństwa. Pani Carriger stworzyła naprawdę wiele mistrzowskich postaci, ale najbardziej z nich wszystkich, oprócz panny Tarabotti oczywiście, spodobał mi się truteń lorda Akeldamy, Biffy. Zabawny, uroczy i oddany, lojalny wobec swego pana. Dbały o szczegóły, biegły w nowinkach modowych, a jednocześnie silny, przystojny i zupełnie męski. Serdecznie polecam tę książkę wszystkim, którzy szukają niekonwencjonalnych rozwiązań, nietypowych wydarzeń, wartkiej akcji i dużej dozy wyśmienitego humoru. „Bezduszna” wciągnęła mnie bez litości, odciągając od wszelkich innych zajęć, sama w sobie będąc wystarczająco absorbującą lekturą na zajęcie kilku godzin. Padam na kolana przed talentem pisarskim Gail Carriger, dziękując za ten powiew świeżości wśród gatunku paranormal romance.