Autorki tej książki nikomu nie trzeba przestawiać. Beata Pawlikowska to jedna z najbardziej znanych polskich podróżniczek. Właściwie jeśli chodzi o te pokazujące się regularnie w telewizji to przychodzi mi na myśl jeszcze tylko nazwisko Martyny Wojciechowskiej, której książkę również niedawno miałam okazję przeczytać. Oprócz podróżowania, Pawlikowska zajmuje się fotografią, organizuje wyprawy, pisze reportaże, oraz pracuje w radiu ZET.
“Blondynka na Czarnym Lądzie” to zapis przeżyć autorki podczas jej pobytu na afrykańskim safari. Pawlikowska dzieli się niezwykle barwnymi opisami fauny i flory. Opisuje najdziwniejsze zwyczaje zwierząt, oraz ludzi zamieszkujących wioski Buszmenów i Masajów. Wraz z czytelnikiem przygląda się polowaniu lwów, atakowi likeonów na masajskie dziecko, bocianowi na afrykańskiej sawannie, oraz wielu innym cudom natury. Podróżniczka miała niezwykłą okazję przyjrzenia się szczególnie zwyczajom Masajów, gdyż spędziła w ich wiosce ponad dobę jako… zakładniczka.
“Blondynka na Czarnym Lądzie” nie jest typową książką o podróży, dlatego, iż oprócz tej oczywistej części sprawozdawczo-ciekawostkowej, zawiera również tę głębszą, filozoficzną, opartą na tym co w duszy piszczy. Kiedyś przestrzegano mnie przed zbytnią tendencją do filozofowania, której autorka ponoć miała dawać upust przed radiowym mikrofonem. Jeśli robi to tak jak w książce, to nie mam nic przeciwko. Królikiem doświadczalnym, na którym Pawlikowska testuje swoje głębokie rozważania na temat tego, która cywilizacja, nasza czy afrykańska, jest bardzie prymitywna i dlaczego, jest Michał – chłopak, który został wysłany na sawannę przez swojego terapeutę. Człowiek z manią wyższości, zagubiony i przeraźliwie bojący się wszystkiego co na sawannie może ruszyć choćby jedną nóżką, ma przyjemność podróżować z drobniutką blondynką, która krok po kroku otwiera jego duszę na odwagę, radość, piękno świata. Niesamowita podróż oprócz oczywistych doznań turystycznych, przynosi również coś co zaryzykuję nazwać prawdziwą przyjaźnią.
Nie mogę również nie wspomnieć o pięknym wydaniu. Twarda oprawa i stosunkowo mały rozmiar książki sprawia, że jest poręczna i można ją czytać w różnych pozycjach. Dodatkowo lekturę ubarwiają minimalistyczne rysuneczki samej autorki. Krótkie rozdziały (aż 37), poczucie humoru, oraz lekkie pióro Pawlikowskiej sprawiają, że książkę pochłania się z największą przyjemnością.
Nigdy wcześniej nie spotkałam się z twórczością Beaty Pawlikowskiej. Przyznam, że byłam troszeczkę uprzedzona, jednak po tym piewszym spotkaniu czuję się zupełnie usatysfakcjonowana. W istocie sprawy mogę stwierdzić nawet, że “Blondynka na Czarnym Lądzie” jest najlepszą książką podróżniczą jaką do tej pory czytałam. Z pełnym przekonaniem mogę polecić ją nie tylko zapalonym podróżnikom, ale również tym, którzy narazie podróżują palcem po mapie. Może ta książka coś w Was zmieni? Aha, i nie mogę zapomnieć o tych, którzy się boją. To również książka dla nich. Przeczytajcie świadectwo o człowieku, który się bał i nagle przestał. Zachęcam!