T. L. Swan to autorka, którą kojarzę z lekkimi historiami, konkretnymi postaciami, ciekawą fabułą, namiętnością i humorem. “Włoch” to książka, której zabrakło mi prawie wszystkiego, za co tak bardzo kocham twórczość autorki. O tyle o ile nie w każdej książce musi być humor, tak tutaj po prostu nie było go wcale (a trzeba przyznać, że przy takiej ilości stron, rozładowanie napięcia jest potrzebne). Choć, i to rozładowanie o którym mowa w jakimś stopniu jest, licząc namiętność i pożądanie jakim przesiąknięta jest ta historia. Olivia i Enrico w tym temacie się nie hamują.
Ich historia rozpoczyna się dwa lata wcześniej, gdy spotykają się w Rzymie. Ona jest na wakacjach, on tutaj mieszka. Spędzają upojny i bardzo szczęśliwy wspólny weekend. Jednak później ich drogi się rozchodzą, aż do momentu w którym, mężczyzna nie zapragnie jej ponownie..
Dla mnie jest to moment przełomowy w tej historii, gdyż do tego fragmentu była to idealna historia. Dostaliśmy świetny początek (w tym scenę związaną z półświatkiem mafijnym, której wcześniej nie czytałam w żadnej innej książce), intrygujących bohaterów, chemię i fajną perspektywę na przyszłość. Gdzieś tam jednak po drodze wszystko się posypało. Okazało się, że bohaterowie stracili swoje charaktery, a ich relacja to totalna sinusoida. Nie da się polubić głównego bohatera, za bardzo miesza, dyryguje. Popełnia głupie błędy i nie uczy się na starych wybrykach. Olivia natomiast to totalnie niewykorzystany potencjał. Dziewczyna miała pazur, ale jej decyzje związane z Rico, totalnie mnie zaskoczyły. Kobieta przez niego, dosłownie patrzy na świat przez różowe okulary. Nie widzi jego toksycznego zachowania i tym jak nią dyryguje. A czytając scenę z ich “powrotu” totalnie miałam ochotę rzucić książką i już do niej nie wracać.
Autorka tym razem nie potrafiła utrzymać napięcia. Gdy już zbudowała fajny wątek, który wzbudzał emocje, automatycznie go ucinała. Nie mogłam się przez to wkręcić w tą historię i nie czułam, ekscytacji z minionych wydarzeń. Jako przykład przytoczę sprawę z “rozstaniem i ostatecznym pożegnaniem”. Nie dostaliśmy chwili, aby przeżyć te emocje z bohaterami, bo uwaga - za kilka stron już wszystko jest wyjaśnione. Mamy nasze szczęśliwe zakończenie i możemy czytać dalej kolejne absurdalne sceny.
W tej historii nie znalazłam chemii między bohaterami, nie znalazłam ciekawych charakterów i nie polubiłam się z tym klimatem. I to nie tak, że ta historia mi się nie podoba, czuję, po prostu niewykorzystany potencjał i to mnie irytuje. Znając to jak autorka operuje piórem liczyłam na spójność i konkretne postacie. A tutaj wszystko się rozjeżdża.
Nie jestem również fanką zakończenia, trochę to tak jakby wszystkie wątki związane z bratem czy mafią, które otrzymaliśmy, nie miały większego sensu. Przez co po przeczytaniu, czuję się strasznie dziwnie. Jednak mimo to czekam na więcej, bo mam wrażenie, że dopiero teraz rozpocznie się jazda bez trzymanki. Liczę, że Giuliano i jego historia zamaże te braki, absurdalność i dostaniemy T.L. Swan jaką wszyscy znamy i kochamy. Jeśli chodzi o wątek poruszony w ostatnim zdaniu tej książki, nie jestem pewna czy do końca, tak się sprawy mają. Czas pokaże.
Nie będzie to moja ulubiona książka autorki, jednak nie zniechęcam do przeczytania. Sprawdźcie sami!
PS. Gdy tylko zobaczyłam okładkę totalnie się w niej zakochałam!