Naszą planetę, według naukowców, zniszczyliśmy już tak bardzo, że ekosystemy na pewno się w końcu załamią. A skoro do tragedii, takiej czy innej, i tak dojdzie, to jedyne co możemy, to próbować działać tak, by była ona jak najmniejsza. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie powinniśmy się również łudzić, iż nasze życie nie ulegnie w najbliższym czasie zmianie i nadal będziemy funkcjonować we względnej wygodzie i bezpieczeństwie – oczywiście owo „my”, to ci, którzy urodzili się w uprzywilejowanej części świata.
Dlatego, chociaż mamy do czynienia z fikcją literacką i raczej na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, co by było gdyby nadchodził właśnie ów „czas ostateczny”, warto przyjrzeć się niektórym z tekstów zawartych w „Gruzach”, jako scenariuszom o wysokim stopniu prawdopodobieństwa. Bo wokół nas drżą sfery fundamentalne, a my nie znamy zakończenia do którego prowadziłoby ich zawalenie. Nie jesteśmy też raczej skłonni do głębokiego przewartościowania naszych postaw, co wyraźnie pokazała niezbyt odległa czasowo pandemia, drepczący za nią kryzys gospodarczy i ekologiczny. Niczego sobie z tego wszystko nie robimy, szybko wróciliśmy do starych nawyków, konsumpcji, konfliktów. I to mimo tego, że pewne wydarzenia wyraźnie pokazały, jak łatwo człowiek sam na siebie może sprowadzić absolutną zagładę – z minuty na minutę.
Możemy się zastanawiać, dlaczego skoro nic sobie nie robimy z realnych zagrożeń, to literatura postapo jest wciąż popularna? Kluczem do zrozumienia tego fenomenu jest oczywiście strach. Człowiek boi się od zawsze, stąd religie, mitologie i kultury ludowe przekazujące nam treści pełne trwogi. Pokazujące nam, jak nasz świat i życie są ulotne, słabe, kruche, że to wszystko co zbudowaliśmy, ta nasza potężna cywilizacja, jest nietrwałe, jak domek z kart. A my, o dziwo, przepracowując podobne kryzysy, czerpiemy z tego jakąś niewytłumaczalną przyjemność. Jesteśmy najwyraźniej bardziej szaleni niż nam się wydaje…
A może przewrotnie, pociesza nas to, że świat bez nas świetnie sobie poradzi i wcale nas nie potrzebuje? A może łudzimy się, że będziemy wśród tych, którzy ocaleją i będą toczyć skuteczną walkę o przetrwanie, pośród zgnilizny i zepsucia, by stworzyć w końcu nową, lepszą rzeczywistość? Każdy koniec chcemy traktować, jako nowe otwarcie?
Co jest słuszne? Czas, jak to ma w zwyczaju, zweryfikuje wszystko.
*
„Gruzy” które skłoniły mnie do takich a nie innych przemyśleń, to różnorodny zbiór, na który składają się przeróżne - aż dwadzieścia - wersje apokaliptycznych wizji. To cegła przesiąknięta ponurym czarnowidztwem, zaspakajająca apetyt czytelnika na wewnętrzne rozdygotanie, niepokój i eksplozję paniki.
Z antologiami już tak bywa, że nie każdy zawarty w nich tekst przypadnie wam tak samo do gustu. Wszystko zależy od tego, jak czujecie się z realizacją danego tematu i czy wolicie historie bardziej refleksyjne, świeże, udziwnione czy zbudowane wokół klasycznych motywów i na utartych schematach. W tym konkretnym przypadku musicie być przygotowani nie tylko na różnorodną tematykę, mieszankę stylów, różne poziomy dopieszczenia historii, ale także na ciekawą mozaikę gatunkową: od fantastyki, przez sci-fi, cyberpunk i weird, aż po grozę. Co ciekawe natkniecie się w niektórych opowiadaniach na smaczki w postaci odwołań do innych tekstów kultury (nawet do „Tryzny!), odczytywanie których da wam sporo satysfakcji.
Zbiór otwiera opowiadanie rape and revange w postapokaliptycznym świecie, który daje bohaterce o dziwo większe możliwości niż jego pierwotna, „cywilizowana”, korpo wersja. W paru opowiadanych pojawi się motyw walki o zasoby, wątki nadnaturalne i opętania zombiestycznopodobne. Autorzy spróbują nas zgubić w światach pełnych anomalii, paradoksów, zunifikowanych i pozbawionych popędów maszyn oraz zdegenerowanych, nie tylko biologicznie, ludzi. Każą nam pytać o miłość, która nie potrafi – dosłownie - niczego pokonać i o moralność, która zdaje się nie istnieć bez silnych, egzekwujących jej prawa organów państwowych. Podrzucą nam tajemnicze choroby, mutacje, ludzkie – co istotne, białe - mięso, eksperymenty językowe, androidy, zlepki minionych światów, renegatów, niepobłażliwych bogów, gatunki inwazyjne oraz efekty działań „naprawczych” człowieka. Zaatakują nas sektami, zwyrodniałymi ideologiami i kosmicznym pyłem. Jest radioaktywnie, groteskowo, dynamicznie, a nawet psychodelicznie. Moim skromnym zdaniem, każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, coś co go otworzy: chociażby słowo, emocję, wzór.
To co jeszcze, według mnie, wyróżnia tę antologię, to to, że podczas lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że znacznie zmienił się sposób prezentowania źródeł apokalipsy. Do pewnego momentu – zaryzykowałabym twierdzenie, że do początku XXI wieku z hakiem - byliśmy raczej skłonni oskarżać naturę, obcych czy technologię, ale w oderwaniu od działalności człowieka. Teraz, bez względu na to, z której strony przychodzi uderzenie, wskazujemy jako winnych głównie samych siebie. „Gruzy” w dużej mierze, można więc traktować jako potężny i świadomy wyrzut sumienia. Muszę przyznać, że mnie się taki kierunek w literaturze, na chwilę obecną, podoba.
Warto podkreślić, że pod każdym opowiadaniem przybliżono sylwetkę jej autora lub autorki. Jeśli więc ich twórczość was zainteresuje, możecie śmiało ich śledzić. Całości zbioru dopełniają intrygujące ilustracje Łukasza Białka oraz bardzo sugestywna okładka Dawida Boldysa.
[współpraca barterowa]