451 stopni Fahrenheita. Ponoć w tej temperaturze papier zaczyna się samowolnie tlić. Zapewne muszą być spełnione odpowiednie warunki. Nie znam się na podpalaniu, nigdy w życiu bym nie pozwolił na podpalenie papieru. Włącznie z samoistnym podłożeniem ognia. 451 stopni Fahrenheita to w przybliżeniu 232 stopni Celsjusza. W normalnym warunkach życia codziennego trudno znaleźć miejsce na Ziemi, gdzie by zmierzono taką temperaturę. Można ją wywołać, tak się wydaje, w laboratoryjnych warunkach.
Zapisanie temperatury 451 stopni Fahrenheita w tytule powieści zatem coś oznacza. Papier zaczyna się samoistnie palić; czyli książki też. Przede wszystkim książki. Książki są synonimem wiedzy. A brak wiedzy to pierwszy krok do samozagłady. Społeczeństwo USA w latach pięćdziesiątych poczuło się bardzo pewnie. Kraj ominęła II Wojna Światowa, działania wojenne trwały przecież daleko od granic USA. Jakby to nie brzmiało - Ameryka zarobiła na wojnie, która zostanie zapamiętana z tak potwornych rzeczy jak obozy koncentracyjne, łapanki i przesłuchania na Sucha. Amerykanie nie znali tej strony wojny 1939 - 1945. Czuli się bezpiecznie i zbyt dumnie; a jeśli wokół jest cicho, spokojnie - to jest sygnał że należy ... działać.
Powieść "451 stopni Fahrenheita" zaczyna się od bardzo ważnego pytania. "Czy pan jest szczęśliwy?" Guy Montag, strażak podpalający domy, w których odnaleziono książki, spotyka bardzo ładną dziewczynę. I to ona zadała powyższe pytanie. Okazuje się że jest sąsiadką Guya. Mężczyzna nie zna swoich sąsiadów. Nigdy nie spacerował w okolicy domu, w którym mieszka. Ba! - w ogóle nigdy nie włóczył się, po jakiejkolwiek okolicy.
Ten spacer, spotkanie, wreszcie pytanie poruszyło go. Poczuł, że świat, który znał, zaczął się powoli załamywać. Najpierw w głowie. Był strażakiem. Jego rolą było niszczenie wszelkiej działalności intelektualnej. Może to zabrzmiało dziwnie. W naszym świecie strażak kojarzy się z gaszeniem ognia. Wszelkie znamiona podpalania uznaje się za czynnik chorobowy. W państwie wymyślonym ( czyżby?) przez Raymonda Bradbury'ego wszelki porządek został odwrócony. Spopielanie wszelakich pozycji książkowych stało się normą. Żony nie martwią się o mężów, a dzieci są traktowane jak niepotrzebny ciężar. Uczniowie na zajęciach w szkołach uczą się tylko z filmów. Odreagowują w specjalnych wesołych miasteczkach” gdzie gabinet luster zastąpiony został tłuczeniem szyb. Samochodziki i karuzele zaś super szybkimi samochodami. Dorośli, swój wolny czas poświęcają interaktywnemu programowi telewizyjnemu „Rodzinka”, gdzie mogą odgrywać swoją własną „rolę”, nie ruszając się z domu.
Czysta dystopia. Wizja nader niewytłumaczalna dla kochających czytać. Państwo bez książek. Z wtórnymi analfabetami. Z ludzmi, którzy chcą, lecz nie mogą, czytać. Wszędzie beton, w sercu niezaspokojony głód wiedzy, w głowie nie ułożone puzzle.
Mam kilka zastrzeżeń do powieści zawartych w pytaniach. Czy rzeczywiście ludzie "mający wszystko" mogą się poczuć pewnie, bezpiecznie? A wiedza? Odpowiednie słownictwo? Przepraszam za naiwne pytanie: na czym uczniowie robili notatki, jeżeli papier był bestialsko palony. Poza tym chęć czytania. Moim skromnym zdaniem ludzie mają zakodowaną w DNA chęć lub niechęć do czytania książek. I jak chęć do lektury zminimalizować? Czy w świecie Bradbury'ego istnieje tabletka unicestwiająca popęd do literatury? To są ważne pytania. Wydaje mi się że powieść nie jest pełna bez odpowiedzi na powyższe kwestie. Dzieło Bradbury'ego nieproporcjonalnie podkreśla temat palenia książek w reżimach totalitarnych. To są słowa Stanisława Lema, i muszę się z nimi zgodzić. Bradbury jakby na siłę chce wmówić czytelnikowi że niszczenie intelektualnych zasobów ludzkości jest najważniejszą sprawą dla jakiekokolwiek reżimu. I tę tezę chce udowodnić. Jednocześnie zapomina o kilku rzeczach, które z pewnością pogłębiłby treść powieści. Należałoby tylko odpowiedzieć na wyżej wymienione pytania.
Na jedno z pytań odpowiem. Nie, nie zminimalizowano chęci czytania. Strażacy mają dużo pracy. Znane powiedzenie - robota pali się w ich rękach nabiera w tym przypadku nowego znaczenia. Lecz Guy Montag spotkał dziewczynę która zadała mu ważne pytanie. "Czy jest pan szczęśliwy?" Od tej pory serce i rozum strażaka wypełnia zdziwienie i groza. Nie zna innego świata, dlaczego miałby zatem być nieszczęśliwy? Coś jednak kłuje, coś nie daje mu spokoju. Kradnie kilka książek, to jest ratuje je od spopielenia. Czyta, poznaje. Te inne, obce krainy, które przecież
strażacy nigdy nie poznają. Chyba że czytają w skrytości, jak Montag. Bo Montag czyta. Jednak chce. Chce poznać "przeciwnika".
Co z tej dziwnej zależności ( strażak niszczący a jednocześnie czytający książki) wyniknie, jaki owoc urodzi się? To tajemnica lektury, na którą serdecznie zapraszam.
Pomimo braków powieść warto przeczytać, i zastanowić się. Kilka lat temu pewien ksiądz spopielił kilka książek. W jakim celu? Chciał urządzić kolejną dystopię? Ciekawe co na to by powiedział Guy Montag?