Każdy z nas coś dziedziczy: oczy, nos, wybuchowy temperament, miłe usposobienie, pieniądze czy dom. Nie mamy na to żadnego wpływu. Co jednak, jeśli otrzymamy coś, czego wolelibyśmy nigdy nie dostać? Coś okropnego i mrocznego; coś, co może odmienić całe życie?...
Grace Divine to córka pastora, wzorowa koleżanka i pilna uczennica. Swoim zachowaniem stara się dawać innym jak najlepszy przykład. Jej życie jest spokojne i uporządkowane – do czasu. Gdy do miasta powraca Daniel Kalbi, przyjaciel Grace z dzieciństwa, który tajemniczo zniknął parę lat wcześniej, idealnie zorganizowana i raczej nudna egzystencja dziewczyny staje się istnym torem przeszkód. Dlaczego Daniel wrócił do miasta? Jaki sekret skrywa? Co wydarzyło się tej nocy, kiedy rozpłynął się we mgle? I co z tym wszystkim wspólnego ma starszy brat Grace, Jude, który nie chce rozmawiać o dawnym przyjacielu? To tylko nieliczne pytania, na które będzie musiała odpowiedzieć córka pastora. By ocalić tych, których kocha, będzie musiała poświęcić wszystko, co najważniejsze: swoje życie… i duszę.
Pierwsze, co urzekło mnie w „Dziedzictwie mroku”, to sposób prowadzenia rozdziałów. Początek każdego ma oddzielną stronę, na której znajduje się jego tytuł. Czyni to książkę wyjątkową już na samym początku i jeszcze bardziej zachęca do lektury. Historia podzielona jest na podrozdziały typu: „Piątek popołudniu”, co pomaga jeszcze bardziej „wczuć się” w opowieść.
Bohaterowie są niezwykle plastyczni i realni. Grace to dziewczyna, którą z łatwością można spotkać na szkolnym korytarzu: miła, uczciwa, pomocna… Kto nie zna takiej osoby? Z drugiej strony, w obliczu niebezpieczeństwa, potrafi wziąć sprawy w swoje ręce i dokonać słusznego wyboru. Daniel jest postacią, która już od momentu pojawienia się na kartach powieści wzbudza emocje. Moje były jak najbardziej pozytywne. Ma charakter bardziej złożony niż reszta bohaterów; jest owiany nutą (czy też raczej całą gamą) tajemnicy. Jude – czy istnieje postać bardziej działająca na nerwy, a jednocześnie wzbudzająca wyrzuty sumienia, niż on? Wydaje mi się, że nie. Nie sposób nie obdarzyć któregoś z bohaterów uczuciem. Każdy posiada cechy, które wywołują emocje.
W tej powieści jest coś, czego nie potrafię do końca sprecyzować; coś, co sprawia, że nie można odłożyć książki na półkę podczas lektury. To po prostu niewykonalne: wiem, bo sama próbowałam. Spędziłam cały dzień z wykreowanymi przez Bree Despain postaciami. Gdy nasza wspólna przygoda dobiegła końca, poczułam smutek, któremu towarzyszył również ogromny niedosyt. Całe szczęście drugi tom cyklu czeka już na półce. Nie wiem, czy dałabym radę znieść dłuższą rozłąkę. „Dziedzictwo mroku” po prostu uzależnia!
Jeżeli chodzi o fabułę, mogłabym ją określić miarem „oryginalnej i zakręconej”. Oryginalna głównie za sprawą Piekielnych Ogarów, tajemniczego dziennika i nieustających morderstw. Ponadto cała historia jest bardzo pogmatwana i koniec końców nie wiadomo, kto jest kim, kto kłamie, a kto mówi prawdę. Jest to zdecydowany plus: wprowadza do opowieści atmosferę przesyconą podejrzeniami i przypuszczeniami.
W swej debiutanckiej powieści autorka poruszyła temat przemocy w rodzinie. Nie jest on co prawda na pierwszym planie, ale pojawia się dość często. W łatwy i przystępny sposób Bree Despain pokazuje, że cierpiącym ofiarom agresji potrzebna jest pomoc i ciepło, którego przez długi czas nie było dane im zaznać.
Jak wiele jesteś w stanie poświęcić dla miłości? Czy możesz dać z siebie dosłownie wszystko, by ocalić człowieka, którego kochasz? Czy nawet w obliczu największego zagrożenia będziesz myśleć o ukochanej osobie? Jak duży wpływ ma na człowieka jego przeszłość i to, w jaki sposób został wychowany? Te pytania – między innymi – pojawiają się podczas lektury. Jest to powieść, która spędzi sen z powiek każdego czytelnika. Jesteś na tyle odważny, by stawić czoło czającego się w ciemnościach złu? Istnieje tylko jeden sposób, by to sprawdzić: „Dziedzictwo mroku”.