Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak jego życie będzie wyglądać za kilka miesięcy lub lat. Wiele spraw może ulec zmianie o sto osiemdziesiąt stopni, lub wręcz przeciwnie, trwać wciąż tak samo, pomimo upływu czasu. Mimo wszystko niemożliwym jest zdefiniowanie własnej przyszłości, ponieważ - choć często chcielibyśmy, by było inaczej - leży ona nie tylko w naszych rękach, lecz także innych ludzi, którzy wielokrotnie dokonują więcej zmian, niż można się było spodziewać.
Wynter Moorehawke ucieka z dworu królewskiego, porzucając tym samym dotychczasowe życie i skazując się na tułaczkę w pojedynkę w poszukiwaniu ukrywającego się w groźnych lasach Alberona. Okazuje się jednak, że dziewczyna nie jest jedyną osobą, która postanawia odnaleźć prawowitego następcę tronu, i szybko spotyka na swej drodze Raziego i Christophera. Przyjaciele wyruszają w niebezpieczną podróż, stawiając sobie za cel przywrócenie ładu w ogarniętym chaosem królestwie. Czekające na nich zadanie wystawi na próbę nie tylko łączące ich więzy, lecz także los mieszkających na Południu ludzi.
Po zakończeniu lektury „Zatrutego tronu” nie mogłam doczekać się chwili, w której sięgnę po drugi tom serii. Miałam wrażenie, że historia dopiero zaczyna nabierać kształtów i wszystko właściwie jeszcze przede mną. Pełna obaw, ciekawości i nadziei sięgnęłam po „Królestwo cieni” i ponownie zagłębiłam się w wykreowanym przez Celine Kiernan świecie.
O ile poprzednia część nie obfituje w mnogość wątków i pędzącą akcję, kontynuacja nadrabia to z nawiązką. Fabuła stopniowo się rozkręca, aż w końcu oderwanie się od lektury zaczyna stanowić niemałe wyzwanie. Nie brak pojedynków, ucieczek czy sytuacji zagrożenia życia. Pod pewnymi względami „Królestwo cieni” mogłoby bez problemu stać się pełnym napięcia filmem akcji, niejednokrotnie zapierającym dech w piersiach. Pomimo wielu następujących po sobie wydarzeń, całość pozostaje spójna i przejrzysta, a autorka zadbała o chwilę wytchnienia dla czytelnika.
Styl Celine Kiernan po raz kolejny urzekł mnie niemal od pierwszej strony. Pisarka mistrzowsko opisuje uczucia postaci i targające nimi rozterki, bardzo umiejętnie buduje też napięcie i zgrabnie łączy średniowieczne realia ze światem rodem z baśni i legend. Kreacja bohaterów zachwyca, stanowi chyba najmocniejszą stronę cyklu: niezwykle barwni i wyraziści sprawiają wrażenie, że istnieją naprawdę.
Wbrew pozorom autorka nie porusza lekkiej tematyki, która była odpowiednia względem wieku głównych postaci. Nie boi się też niebanalnych rozwiązań i bez wahania stawia przed bohaterami kolejne wyzwania, nie oszczędzając ich przy tym ani psychicznie, ani fizycznie.
Trylogia Moorehawke praktycznie z miejsca trafiła do grona moich ulubionych książek, a drugi tom utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że bez wątpienia jest to seria godna uwagi. Mknąca do przodu akcja, wielowymiarowe postaci i dobrze przemyślane intrygi to zaledwie przedsmak tego, co postanowiła zafundować czytelnikowi autorka. Pozostaję pod urokiem przygód Wynter i jej przyjaciół - chyba przepadłam już na dobre.