Hiacynta już niemal zapomniała, jaki smak ma prawdziwe szczęście. Całe życie kryła się gdzieś w cieniu swojej przyjaciółki Wiktorii, niezwykle atrakcyjnej kobiety i jeszcze lepszej manipulatorki. Ale to właśnie on, mężczyzna, z którym obecnie spotyka się Hiacynta i z którego mieszkania właśnie wyszła sprawił, że słodki smak zadowolenia rozpływa się na jej języku, wciąż i wciąż. Czekając na autobus poddaje się rozmyślaniom na temat relacji z innymi ludźmi, jakie nawiązała dotychczas. I coraz wyraźniej widzi prawdziwe oblicze Wiktorii- przyjaciółki, a jednak i rywalki.
Hiacynta coraz śmielej przerabia w głowie różne scenariusze. W jednym z nich występuje także... Śmierć.
Lubię sięgać po książki, które mówią o nieakceptowaniu siebie. Szczególnie, gdy w jakiś magiczny sposób główna bohaterka odnajduje w końcu właściwą drogę, a kroczenie nią pozwala na powolny, acz skuteczny proces regeneracji tego, co przez lata zepsuli inni ludzie. Właśnie z tego powodu moją uwagę przyciągnęła książka pani Miedziak. Ciekawa byłam, jak objawia się ta rywalizacja między przyjaciółkami i czy Hiacynta ostatecznie się uwolni. Niestety, z bólem serca muszę napisać, że jedyną dobrą rzeczą w tej książce jest... okładka.
Jak już wspomniałam, opis z tyłu skusił mnie głównie przez wzgląd na niepewną siebie bohaterkę, która opierała się przez większość życia na odważniejszej od siebie "przyjaciółce". Te dwie kobiety różnią się od siebie niemalże wszystkim i każdy kto pozna panujące między relacje od razu uzna, że to nie przyjaźń. Przyjaźń ma być dobra, kojąca; w ramionach przyjaciółki masz odnaleźć spokój, a nie kolejny powód do zmartwień. Relację między Hiacyntą a Wiktorią określiłabym raczej jako "frenemy", coraz popularniejsze zjawisko. Atrakcyjniejsza strona owego duetu jawiła mi się jako pasożyt, żerujący na nieszczęściu słabszej strony. Nie wyobrażam sobie, jak bardzo trzeba mieć niską samoocenę lub nie szanować siebie i swojego spokoju ducha, by tkwić w tej pseudo przyjaźni. Zresztą, po urywkach, w których autorka opisuje rozmowy z sypialni kochanka Hiacynty widać, że i w tej relacji nie do końca dzieje się dobrze.
Pierwsze sto stron to tak naprawdę dokładny opis seksualnych wyczynów Wiktorii, budującej swą atrakcyjność "na plecach" mniej atrakcyjnej przyjaciółki. Podbiera jej partnerów bez najmniejszych wyrzutów sumienia, ją samą traktując bardziej jak przydatny mebel niż bliską osobę.
Szczerze mówiąc po przebiciu się przez pierwsze strony uznałam, że nie takiej historii oczekiwałam. Brak dialogów, irytujące bohaterki, snute co chwilę refleksje, to przemieszanie teraźniejszości z przeszłością i dorzucenie do kotła jeszcze fantazji zwyczajnie mnie wyczerpało. Wiktoria działała na mnie jak płachta na byka, gdyż doskonale wiem, że po świecie chodzi wielu takich ludzi, budujących swoje szczęście na krzywdzie innych, co mnie niemożliwie wręcz denerwuje. I może uznacie, że "łatwo mówić, skoro nigdy nic takiego nie przeżyłaś", ale naprawdę nie rozumiem, jak Hiacynta -mimo wielu znaków ostrzegawczych- dała sobą tak pomiatać przez te wszystkie lata. To tak, jakby desperacko potrzebowała kogokolwiek przy swoim boku, byle uciec przed samotnością. A tak na dłuższą metę się nie da. I chociaż Hiacynta przedstawiona została raczej jako ofiarę działań swojej "przyjaciółki", to i ona miała w sobie coś takiego, co wzbudzało irytację.
Laleczka i diabły miała być intrygującą historią o walce z przeciwnościami oraz poniekąd samą sobą, a stała się czymś, co ciężko się czyta. Rozczarowałam się.
Książkę znajdziecie u wydawnictwa Novae Res ;)