„Gałęzistym” Artura Urbanowicza zachwycałam się już przy okazji pierwszego wydania. Z tego, co pamiętam to właśnie dzięki tej książce przekonałam się do polskich autorów i odkryłam, że nasza ojczysta literatura to nie tylko Grochole i Mrozy, a nawet i coś takiego jak współczesna polska groza istnieje! Także “Gałęziste” na zawsze zapisze się w moim serduszku jako ta powieść, od której zaczęłam swoją (jak na razie bardzo udaną!) przygodę z polską literaturą grozy. Pomimo moich wszystkich ochów i achów nad debiutem Urbanowicza to jednak bez paru drobnych zastrzeżeń się nie obyło - głównie ubolewałam nad brakiem porządnej korekty i redakcji. Kiedy więc tak solidne i znane z arcy-porządnego wydawania książek wydawnictwo jak Vesper ogłosił, że wznawia powieść i to w nowej poprawionej wersji - nie mogłam się nie skusić i nie przeczytać.
Czy to jeden z tych wyjątków, kiedy okładkowe hasła zapewniające ulepszoną wersję się sprawdziły czy po raz kolejny mamy do czynienia z czczymi obietnicami? Powiem tak - gdyby nie fantastyczna okładka pierwszych “Gałęzistych”, to po przeczytaniu “Gałęzistych” AD 2019 wydanie z Novae Res już szukałoby innego domu. To co mnie najbardziej urzekło (i całkowicie kupiło) już przy pierwszym czytaniu - czyli oparcie fabuły na wierzeniach i folklorze słowiańskim oraz jedyny w swoim rodzaju - niepokojący, momentami autentycznie wywołujący dreszcze klimat - to wszystko na szczęscie i w nowej wersji odnajdziemy. To, na co tak narzekałam (brak korekty) przy okazji “jedynki” tu faktycznie zostało poprawione. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że zmiany są kosmetyczne - tu pominięte jakieś jedno czy dwa słowa, tam napisany przy doborze trochę innych słów, ale w wydźwięku identyczny fragment. Jednak uwierzcie mi - różnice w czytaniu robi to ogromną! Przy pierwszych “Gałęzistych” zarzut miałam jedynie do języka - to była taka powieść Sebixowa - pełno kurew, cycków, browarków itede. I tak ja wiem, że ludzie tak mówią - jednak miejscami natężenie takiej przepięknej polszczyzny było tak wysokie, że chyba tylko tebowe Sebki i Dżesiki oddawały się lekturze bez cringe’owania. Muszę jeszcze wspomnieć, że nowe wydanie czytało mi się dużo płynniej, praktycznie nie mogłam się od lektury oderwać. Natomiast przy pierwszej wersji musiałam sobie robić przerwy w trakcie czytania - a to z powodu dość topornego stylu i przeładowanego typowo polaczkowymi epitetami języka. Także Vesper i ich korektor odwalili tu świetną robotę, brawa brawa! Teraz zmartwię wszystkich “fanów” Tomka Motka - nasz ulubieniec nadal jest archetypem buca. Chociaż, dobra jest mała poprawa! Vesperowa korekta nie oszczędziła i Tomeczka - a więc w nowych “Gałęzistych” zamiast 100% Seby w Tomku, pozostało go tylko 90% (to i tak o 90% za dużo).
Kończąc już - ja nową starą powieścią Urbanowicza nadal niezmiennie się zachwycam i pomimo uprzedniej znajomości treści to po raz drugi czytało mi się fantastycznie. I na szczęście dla mnie - zdążyłam zapomnieć te niespodziewane i szokujące zakończenie - także - tak jak 99% czytelników - i ja mogę teraz napisać - wow! co tu się odjaniepawliło?! I jeszcze tym razem już naprawdę na koniec - “Gałęziste” posiadają jedne z najlepszych Vesperowych ilustracji - bardzo mroczne i niepokojące. Wieszałabym na ścianie!