Czasem, zanim rozpocznę czytanie książki, lubię przez chwilę potrzymać ją w dłoni, poprzeglądać białe, niekiedy żółte, strony i na parę sekund wczytać się we fragmenty. Powody tego zwyczaju są trudne do wytłumaczenia – ten swoisty rytuał skupia moją uwagę na książce i ułatwia „wejście” w głąb jej treści
To preludium nie ominęło „Galilee”. Przyciągająca wzrok, niepokojąca okładka tym bardziej zachęcała do „zapoznania się” z lekturą przed czytaniem. Efekt był bardzo zadowalający - pojedyncze fragmenty, które przeczytałam, napisano stylem tak pięknym, że w jeden wieczór po prostu pochłonęłam 100 stron książki. Potem z braku czasu musiałam odłożyć „Galilee” na półkę, lecz książka nie dawała mi spokoju. Był to najlepszy dowód na to, że trafiłam na lekturę co najmniej nieprzeciętną.
Warto w tym momencie przybliżyć czytelnikowi fabułę „Galilee”. Z góry przepraszam za niedoskonałość jej opisu – trudno jest streścić w paru słowach wydarzenia rozgrywające się na kartach tej książki. Bogactwo wątków odpowiada jej grubości („Galilee” ma prawie 700 stron), dlatego skupię się na najistotniejszym - na L’Enfant. Czymże jest? To „dziecko” Thomasa Jeffersona i Cesarii Yaos–Barbarossy - dom, który wybudował trzeci prezydent Ameryki według projektu wyżej wymienionej kobiety. To niezwykłe miejsce, ukryte przed oczyma zwykłych śmiertelników, było jedną z największych nadziei Cesarii – istoty potężnej, bogini narodzonej z ognia, pani wszystkich żywiołów. „Owoc” jej miłości z Jeffersonem miał być wypełniony pięknem i radością. Jak na ironię, L’Enfant bardziej przypomina grobowiec złamanych serc i straconych marzeń – nie tylko samej Cesarii, lecz i jej boskiego potomstwa. Ten dom, zamieszkiwany przez bogów, pół-bogów, duchy i jeżozwierze nie słyszał śmiechu od kilku dekad, lecz właśnie tam, kaleki Maddox Barbarossa postanawia spisać historię swojej rodziny, historię istot o mocy bogów, lecz bardziej ludzkich od niejednego człowieka.
Niezwykłe bogactwo charakterów skreślił w tej książce Clive Barker. Są one dręczone przez najróżniejsze namiętności i wspomnienia, którym nie potrafią sprostać. Autor obdarza każdą z nich skomplikowaną psychiką, w mistrzowski sposób opisuje ich emocje, odczucia i cierpienia. Nie można bohaterów oceniać jednoznacznie: Cesaria Laos, pod maską chłodnej i bezlitosnej bogini, ukrywa głęboką ranę zadaną jej przez najbliższych. Jej syn, Galilee, przyczyna nieszczęść niezliczonej ilości istot, również nie potrafi ukoić własnego wnętrza, rozdartego pomiędzy miłością do rodziny a innymi bardziej mrocznymi pragnieniami. Bogowie w tej książce przypominają postacie z książek Anne Rice: są ponadczasowe, przepełnione namiętnościami, nie mogącymi znaleźć ujścia, przepełnione fascynującymi tajemnicami, które przyciągają ludzi – nimi także targają potężne uczucia, czasem jednak bardziej mroczne, na przykład pragnienie władzy lub strach przed śmiercią. Kontrast między bogami – Barbarossami a Gearami – milionerami uważającymi się za bogów, autor wyeksponował doskonale. Skłania on czytelnika nie tylko do refleksji nad naturą człowieka, ale także nad prawdziwym charakterem potężnej mocy, której tak pożąda ludzkość, mimo iż nie daje ona szczęścia...
Czytelnik jest w tej książce bezpośrednim świadkiem jej powstawania. Narrator – Maddox Barbarossa – dzieli się wrażeniami i uczuciami, jakie wzbudzają się w nim podczas procesu twórczego. Także może zauważyć jego wewnętrzną ewolucję: pasierb Barbarossy jest nie tylko narratorem lecz i bohaterem – mierzy się z demonami przeszłości, szuka swojego miejsca w świecie.
Warto także napisać o miejscach, w których toczy się akcja – zaskakują one różnorodnością. Narrator przenosi czytelnika do czasów baśniowej Samarkandy, Ameryki wyniszczanej przez wojnę secesyjną, egzotycznych Wysp Hawajskich, tajemniczych willi milionerów a nawet do przeciętnej rzeczywistości miasteczek Ameryki. W „Galilee” niezwykłość i magia przeplatają się z normalnym światem, w którym tylko pozornie brak miejsca na takie cuda.
Wszystkie te wątki i pomysły nie byłyby tak głębokie, gdyby nie styl autora. Jest to powieść napisana bardzo dobrze, miejscami wręcz pięknie, pełna drobiazgowych opisów i spostrzeżeń, które niejednokrotnie zmuszają czytelnika do refleksji i nie pozwalają przerwać czytania. Wielu czytelników uważa, że styl Barkera jest zbyt rozbudowany i przesycony specyficzną metaforyką, niemal wręcz barokowy. Jego odbiór jest subiektywnym doznaniem, mnie jednak zaczarował od samego początku. Szczególnie trudno oderwać się od pierwszych rozdziałów, napisanych po prostu wspaniale, pełnych kunsztownych opisów i zaskakujących zwrotów akcji. Niestety, później książka traci rozmach: miejscami dłuży się niemiłosiernie, dlatego czytelnik, liczący na szybką akcję nie powinien spodziewać się jej po powieści Barkera.
„Galilee” to powieść rzeka, wypełniona najróżniejszymi rodzajami literackimi. Niewątpliwie jest to najbardziej ambitna z książek Barkera, przez wielu krytyków uznana zarazem za najdojrzalszą. Nie sposób zakwalifikować jej do jakiegokolwiek gatunku: jest to powieść fantastyczna, romansowa, obyczajowa i także posiada wątki grozy, choć nie można jej uznać za horror. Dlatego napis na okładce „Nowe oblicze grozy” jest mylny. Mimo wszystko, polecam ją każdemu nie tylko fanom pisarza. Jeśli czytelnik wie, czego się spodziewać z pewnością się nie zawiedzie.