Louise Le Blanc ucieka przed przeszłością. Skryta w zakamarkach Cesarine drży o każdy kolejny dzień. Nie pomaga jej w tym również zakon pełen Chasseurów, którzy z nienawiścią polują na czarownice, takie jak ona. Pech, a może przeznaczenie powoduje, że Lou zmuszona jest poślubić kapitana chasseurów Reida Driggory’ego, który pojęcia nie ma, że dziewczyna jest diabłem - czarownicą, na które poluje.
Od czego by tu zacząć. Przytłoczona pozytywnymi recenzjami w końcu postanowiłam po nią sięgnąć, książka nie zachwyciła mnie, tak jak się tego na początku spodziewałam. Zdarzyły się sytuacje, gdy musiałam się do niej zmuszać i czytać kolejne strony, aby ją odpowiednio skończyć. Myślałam, że to tylko kwestia wkręcenia się w historię, ale teraz nie jestem tego taka pewna.
Myślę, że na początku warto zaznaczyć, że jest to debiut autorki, ale czy udany? Jedni twierdzą, że tak, drudzy, że nie i widzą parę mankamentów książki, z którymi się zgadzam.
Świat, który stworzyła Shelby Mahurin wyraźnie inspirowany jest historiami o krwawych polowaniach na czarownice z VXII – wiecznej Francji. W oczy rzucą nam się francuskie słówka i zwroty, nazwy miejsc i miejscowości, a nawet prawie wszystkie imiona głównych bohaterów. Bardzo lubię, jak autor kreuje swoją rzeczywistość na wzór mitów, legend, czy też historycznych wydarzeń. Podoba mi się wyłapywanie tych smaczków, które dyskretnie nam pisarz podaje. Tutaj niestety tego dla mnie zabrakło, bo i owszem historia zatacza o ową Francję, ale jak dla mnie zdecydowanie za mało, a przede wszystkim za bardzo Shelby Mahurin pcha swoją powieść w kierunku młodzieżowego romansu niż rzeczywistej walki z czarownicami, której tutaj oczekiwałam.
Mówi się, że bohater powinien mieć charakter i wyróżniać się na tle innych. Główna bohaterka Lou jest zaradna, zadziorna, momentami wulgarna, pyskata i arogancka. Nic nie byłoby w tym złego, gdyby Louise przestałaby być dziecinna, bezczelna, opryskliwa i potrafiłaby się zachować w poszczególnych sytuacjach, nie robiąc z siebie pośmiewiska. Kompletnie nie kupuję jej humoru i w momentach, w który jej kwestie miały mnie roześmiać, to mnie chwytało tylko zażenowanie. Jeśli chodzi o Reida, to wbrew moim początkowym założeniom polubiłam tego bohatera. Mimo wieloletniego kształcenia i wpajania przeróżnych zasad i treści potrafił odróżnić sam dobro od zła, potrafił samodzielnie myśleć.
Na plus zdecydowanie zasługują postacie drugoplanowe, które odgrywają większą rolę w powieści i nie pojawiają się one tylko na chwilę i są po to, aby zwyczajnie być. Coco – najlepsza przyjaciółka Lou, jest jedną z moich ulubionych.
Niestety „Gołąb i wąż” nie wyróżnia się niczym na tle innych książek, czego żałuję. Pomysł na same wydarzenia był zdecydowanie ciekawy, jednak po drodze, gdzieś się to rozsypało. Zamiast ciekawej historii o czarownicach i związanych z nimi polowaniami, mamy oklepany romans, który przede wszystkim za szybko i bez żadnych podstaw się rozwija. Schemat goni schemat, a sytuacje, które miały mnie rozbawić, doprowadzić do łez w ogóle nie spełniły swojego zadania. Nie wspominając już o samym zakończeniu, które przewidzieć mogliśmy kilkanaście stron wstecz.
Reasumując, „Gołąb i wąż” nie jest książką górnych lotów. Aby nie kłamać, wynudziłam się na niej. Czy sięgnę po kolejne tomy? Szczerze powiem wam, że nie wiem. Na tę chwilę się na to nie zabiera, ale czy po czasie i ochłonięciu zmienię zdanie? Znając mnie prawdopodobnie tak, aby zobaczyć, jak finalnie zakończy się historia.