Afrykańska przygoda usytuowana w 1906 roku. Autorką jest Ilona Maria Hilliges, w której to życiorysie zaciekawił mnie fakt, że mieszkała wiele lat w Lagosie z racji posiadania męża Afrykanina. To przyciągnęło mnie do tej powieści. Uznałam, że autorka dobrze zna temat, który porusza. Mówię tu zarówno o Afryce jak i o medycynie (zainteresowanie Marii), która odgrywa dużą rolę w książce.
Młoda lekarka Amelia von Freyer, z pochodzenia Niemka, wraca do Afryki Wschodniej, gdzie się wychowywała, aby założyć szpital. Zanim została adoptowana przebywała w Berlinie i tam też wróciła kiedy osiągnęła dorosłość, jednak studiować musiała aż w Zurychu- przez wzgląd na płeć. Amelia ma za sobą nieudane próby pokazania, że ona-kobieta- może być równie dobrym lekarzem jak mężczyzna. W końcu postanawia spróbować swoich sił w Afryce. Przypadek sprawia, że jej plany przybierają nieoczekiwany obrót. Pani doktor wyrusza wraz z ekspedycją w celu przerwania epidemii śpiączki afrykańskiej za pomocą nowego leku. W drodze zmaga się z trudami narzuconymi przez Czarny Kontynent, z uprzedzeniem mężczyzn, a także z uczuciami, których czasem wolałaby się pozbyć…
Powieść porusza kilka ważnych tematów, które rzucały mi się w oczy przez cały czas czytania. Mam na myśli na pewno dyskryminację płci. Autorka przedstawiła drogę kobiety do wiedzy i sukcesu. A trzeba Wam wiedzieć, że w 1906 roku nie była to droga usłana różami… Mężczyźni uważali się za lepszych, rzucali kobietom kłody pod nogi, co samo w sobie było powodem do rezygnacji z osiągania wyższych celów.
Owszem, odwaga Amelii i jej upór są momentami przejaskrawione. Nie zapominajmy, że wszystko dzieje się w roku 1906, gdzie naprawdę kobietom było ciężko i problemem nie była jedynie przeprawa przez Afrykę. Ale wydaje mi się to zabiegiem celowym, żeby lepiej zrozumieć postać i przekaz, który od niej płynie.
Kolejna kwestia, to medycyna. Jak dużo zmieniło się przez te 100 lat, jaki postęp uczyniliśmy. Warto zwrócić uwagę na opisy badań, leków, przygotowań do ekspedycji a także.. opis metod afrykańskiego uzdrowiciela. Składa się on na piękny obraz odmienności kultur.
Czytając, wiele razy natrafiłam na fragmenty przemawiające przeciwko rasizmowi. Uważam, że książka wiele przez to zyskała. Niesie ze sobą wyższe przesłanie a mianowicie, że każdy człowiek zasługuje na szacunek, nieżależnie od tego skąd pochodzi, jak wygląda i jakim językiem się posługuje.
„Bóg stworzył wszystkich ludzi, zarówno białych, jak i czarnych. To serce rozpoznaje człowieka w potrzebie. Nie oko, które sądzi po kolorze skóry.”
Podejrzewam, że zabrzmiało to banalnie, aczkolwiek Maria Hilliges wspaniale opisała ten odwieczny problem, czym zyskała moje uznanie.
„Czy biali zachowują się inaczej? Dla nich każdy czarny wygląda tak samo.- Westchnął cicho. – Dla wielu liczy się tylko kolor skóry. Jaki człowiek ukrywa się pod nią… o to nikt nie pyta.- Wskazał na niebo.- Ten tam na górze popełnił jeden wielki błąd. Powinien był się zdecydować. Albo wszyscy czarni, albo wszyscy biali. A tak zasiał niezgodę w raju. I dziwimy się, że kwitnie.”
Autorka przeskakiwała z wątku medycznego do romantycznego, jednak oba dobrze ze sobą współgrają. Amelia zmuszona była walczyć zarówno o życie, jak i o miłość, która nie raz dała jej siłę.
Wszystko powyższe oceniam na plus i poszczególne kwestie są idealnie dopracowane, ale całość… Momentami zbyt się wlekła. W moim odczuciu to typ książki, przez którą przechodzi się bardzo szybko, ale nie zostaje ona w pamięci na długo. Dotarłam do ostatniej strony, po czym „Gwiazdy nad Afryką” trafiły na półkę. Czytało mi się bardzo płynnie i szybko. Tyle.
Mimo, że powieść oceniam jako bardzo dobrą, to spodziewałam się trochę czegoś innego. Tutaj fabuła się zaczęła, tam skończyła. Zabrakło czegoś, co by mnie uderzyło, kazało odłożyć powieść i się zastanowić.
W każdym razie polecam, chociażby dla tematów, które wyżej opisałam. Maria Hilliges dobrze poradziła sobie z przedstawieniem powyższej problematyki, trafia do czytelnika i wciąga.