Bieda była, jest i będzie zawsze i wszędzie. Nie ważne, czy mamy wiek XV, XX lub XV. Nie ma też znaczenia, czy pod lupę weźmiemy Europę, Azję, bądź Amerykę. W każdym kraju znajdzie się bez grosza przy duszy, która nie zgadza się z panującym systemem i nie ma zamiaru utożsamiać się z ludźmi 'normalnymi'...
Takimi wyrzutkami społeczeństwa był Tom Raines i jego tata Neil- alkoholik i hazardzista bez pracy, który wraz ze swoim synem 'podróżował' po świecie, a właściwie po kasynach. Pan Neil wychowywał syna w duchu buntu i sprzeciwu dla władz, przez co nastolatek nie miał za grosz szacunku do własnego kraju. Ojciec, praktycznie w żadnym stopniu nie dbał o swojego syna, chłopak mógł robić, co mu się żywnie podoba, dlatego też nie pojawiał się na zajęciach w internetowej- specjalnej szkole.Jedyną jego pasją były gry, więc w salonach tejże rozrywki spędzał każdą wolną chwilę, czytaj: całe swoje życie.
Jakież było jego zaskoczenie, kiedy o 5 nad ranem w podrzędnym kasynie dostał nietypowe zaproszenie. Tajemniczy starzec zaproponował mu naukę w elitarnej akademii wojskowej, pod tajemniczą nazwą Wieża Pentagonu...
" - Ruso-chińscy hakerzy przypuścili zmasowany cyber atak na salony gier w tej okolicy. Agenci z Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego przesłuchiwali wszystkich w promieniu piętnastu kilometrów. Nie miałem nawet wolnej minutki, żeby wejść do Internetu. Ale chciałem brać udział w lekcjach.
Przysięgam."
"Insygnia" to kolejna dystopia, która mimo tak wielu książek z tego gatunku, bez wątpienia jest wyjątkowa. Akcja toczy się w przyszłości, a na ziemi nie ma wojen, bo... wszystkie konflikty zostały przeniesione do strefy kosmicznej! I ten pomysł tak mnie zauroczył, że na wstępie muszę napisać, iż najnowsza powieść Wydawnictwa Egmont to naprawdę kawał dobrej literatury!
Nie mam zielonego pojęcia dlaczego, ale podczas czytania wydawało mi się, że jest to kolejna powieść spod pióra Pani Rowling. Tym samym, zaczęłam odczuwać podobieństwo do całej serii o Harry'm Potter'ze. Jednakże, Pani Kincaid stworzyła powieść podobną do bestsellerowej sagi bez głównego wątku. Bo, "Wojny światów" są jak Harry Potter bez walki z Voldemortem! Ot, samo chodzenie do niezwykłej szkoły i już. I w istocie w tej książce tak jest. Akcja, bez wątpienia, jest ciekawa, jednakże brakuje tutaj punktu przełomowego, na który czekalibyśmy przez pół książki, a po przeczytaniu zaparło by nam dech w piersiach. Owszem, punkt kulminacyjny jest, jednakże jest on dość przewidywalny, a co najgorsze, stanowczo za krótki.
Warto wspomnieć o stylu pisania autorki. Biorąc pod uwagę fakt, iż jest to jej debiut literacki, powieść jest napisana w iście mistrzowski sposób! Kincaid bez problemu zaintryguje czytelnika swoim wytworem, nader rozwiniętej, wyobraźni, a co zdarza się rzadko w przypadku początkujących pisarzy, potrafi w jasny, ale intrygujący sposób opisać, co miała na myśli.
Wielkim plusem są bohaterowie powieści. Praktycznie każda persona w "Gwiezdnych wojnach" jest postacią barwną i nietuzinkową. Ciężko odgadnąć, kto jest dobry, a kto zły, a liczne metamorfozy bohaterów, w trakcie trwania powieści jeszcze bardziej utrudniają nam to zadanie! Główny bohater jest bezmyślny, momentami głupi i chciałoby się rzec typowy gimnazjalista dzisiejszych czasów, Jednakże, Tom potrafi docenić przyjaźń, trzymać głowę na karku i być... po prostu sobą- uroczym, pełnym optymizmu chłopakiem, którego po prostu nie można nie kochać!
Podsumowując, "Wojny światów" to powieść utrzymana na wysokim poziomie, jednakże brakuje jej tego 'czegoś', do czego przyzwyczaiły nas powieści tego wydawnictwa. Na pewno nie można jej porównywać do "Magicznej gondoli" lub "Cieni na księżycu", które są dużo, dużo lepsze. Powieść Kincaid jest zupełnie inna i dość oryginalna, więc albo się ją pokocha, albo znienawidzi, Ja w niej jestem zakochana, więc z całego serca Wam ją polecam!
MOJA OCENA:
8,5/10
"Jak smakuje porażka? Jest gorzka? Widzicie jestem ciekawa, bo sama jeszcze nigdy jej nie doświadczyłam!