Książkę kupiłem w ramach literackiej randki w ciemno w księgarni Tak Czytam. Gdyby nie to, prawdopodobnie nigdy nie zwróciłbym na nią uwagi. Kiedy zobaczyłem jej oceny na Internecie, w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, że nie bez powodu o "Wszyscy w górę" jest cicho. Przeczytałem, licząc na to, że jednak mi ta książka przypadnie do gustu. Nie mogłem się bardziej mylić.
Przez prawie połowę stron powieść Stephanie Clifford była przyjemnym czytadełkiem, naprawdę! Nie wciągnąłem się nie wiadomo jak bardzo, ale lektura była całkiem miłym dryfowaniem po literackim świecie. Napisałem sobie nawet w notatkach, że "Wszyscy w górę" jest przerażająco średnia, a to chyba najgorsza rzecz, jaką można powiedzieć o książce. Te bardzo słabe się pamięta, bo w jakiś sposób czytelnika wkurzyły. Te dobre także często zostają z nami na dłużej. "Najgorszą śmiercią" w naszej pamięci umierają przeciętniaki, szybko wypadając z głowy po kilku tygodniach.
Niestety (czy stety) autorka skręciła w złą stronę w drugiej części książki. Na początku próbowała ratować sytuację, wspominając o jakichś obrazach, znanych artystach. Pokazywała obycie i znajomość sztuki, jakby to miało czynić książkę bardziej wartą uwagi, jakby miało podnosić jej poziom. A tak nie jest. Wzmianka o znanych artystach nie uratuje sytuacji. Stanowi jedynie ciekawą, miłą drobnostkę. Autorka, chyba zdając sobie z tego sprawę, w drugiej części nabrała wody w usta i tak wzmianki o sztuce wygasły.
Przechodząc do głównej bohaterki, jak dla mnie Evelyn Beegan jest okropnie irytująca, niedorosła, niedojrzała. Myśli, że pieniądze rosną na drzewach i żyje ponad stan. Wykorzystuje i manipuluje wszystkimi wokół. To chyba podstawowa definicja antybohaterki. Jej zachowanie jest zwyczajnie niesmaczne i w złym guście. Osobą, która to podsyca, jest jej matka. Pewnie powodem jest jej mezalians z młodości. To podłoże psychologiczne w tym przypadku należy do nielicznych plusów.
Denerwowało mnie też to, że refleksja do głównej bohaterki dotarła późno, bardzo późno. Jak na to, że książka liczy prawie 500 stron. W dodatku uważam, że to, co wydarzyło się w zakończeniu, jest zupełnie nieodpowiedzialne ze strony Evelyn. Świadczy o tym, że tak naprawdę się nie zmieniła, nie dojrzała. Nie mogę powiedzieć, że nie jest ona bohaterką dynamiczną, bo jest, ale z rozdziału na rozdział przybliża się coraz bardziej w stronę antybohaterki niż osoby, która rzeczywiście pokutuje za swoje dawne grzechy i zmienia się na lepsze.
Warto poruszyć też chyba główny wątek powieści, czyli kwestie awansu społecznego. Jakże to było nieporadnie sklecona historyjka! Jakby podstawowe prawa logiki i prawdopodobieństwa od czasu do czasu na chwilę przestawały istnieć. W dodatku było to bardzo niezgrabne, toporne. Autorka nie potrafiła wyraźnie, płynnie przejść ze stanu A do stanu B. To wprowadzało chaos i przerwanie ciągu przyczynowo-skutkowego.
Dyskutowałbym też nad tym, czy to, przez co przeszła Evelyn, jest rzeczywiście awansem społecznym. Ja za awans postrzegam np. dostanie dobrej, wysokopłatnej pracy, a nie wkradnięcie się kłamstwami w "lepsze", bogatsze towarzystwo. Główna bohaterka tak naprawdę nie była nawet parweniuszką. Pod względem materialnym nie należała nigdy do wyższych sfer, bo żyła na kredyt. Nie awansowała również społecznie. Czy bowiem za awans społeczny można uznać fakt, że była zapraszana przez "przyjaciół" na kilka dni do bogatych osiedli? Mocno wątpliwe. Evelyn tak naprawdę walczyła o uznanie, okruszki uwagi, chcąc spełnić swoje chore ambicje. Śliska, dwulicowa postać.
Te sprawy jednak nie zmieniają faktu, że przez jakiś krótki czas ciekawie było śledzić wyższe sfery w Stanach Zjednoczonych. Na Starym Kontynencie takim mianem określa się raczej osoby błękitnej krwi, pochodzących ze starych rodzin szlacheckich. Bankierzy, celebryci itd. chyba stoją gdzieś obok. Natomiast w USA to oni stanowią te wyższe sfery, często nie mając daleko sięgającego rodowodu.
Jedyną wartościową rzeczą, którą wyniosłem z książki Clifford, jest wiedza o Edith Wharton. Nie słyszałem wcześniej o ten postaci, a wydaje się naprawdę ciekawa. To pierwsza kobieta, która zdobyła nagrodę Pulitzera. Była także nominowana do nagrody Nobla. Pisała powieści obyczajowo-społeczne, w których opisywała uprzywilejowane klasy, okraszając swoje obserwacje zjadliwymi, kąśliwymi komentarzami. Pozostawię bez odpowiedzi pytanie, czy Evelyn albo autorkę można do takiej klasyczki jak Wharton porównywać...
"Wszyscy w górę" to 600. przeczytana przeze mnie książka i jednocześnie wielki zawód. Chciałem na tę okazję przygotować jakąś ciekawą pozycję, ale jest jak jest. Beznadziejna główna bohaterka, chaotyczność, żaden tak mocno reklamowany na blurbie awans - jedna, wielka klapa.