Życie już tak jest skonstruowane, że jest miejsce dla smutków i radości. To wcale nie utarty frazes, że jest czas rodzenia i czas umierania. Śmierć to naturalna kolej rzeczy. I choć zawsze boli, to jednak ta co przychodzi niespodziewanie, albo jest wynikiem choroby, to zawsze boli bardziej.
Roma Ligocka w swojej najnowszej książce „Jeden dobry dzień” porusza ważne i jednocześnie smutne tematy. Nie wiem jak ją nazwać – powieść?, wspomnienia? To rzecz oparta na emocjach, które towarzyszą nam stale, a które tak trudno nazwać. Gdy pisze się o tym co osobiste, to zawsze trudne. Bo jak mówić o czymś, co dotknęło na wskroś? Z pewnością to poruszający i bardzo osobisty fragment życia autorki. I za sprawą słów lekko uchyla do niego drzwi. Na niespełna dwustu stronach tłoczą się emocje i uczucia związane z przeżyciami w trakcie choroby bliskiej osoby, przygotowaniem na jej odejście, radzeniem sobie z późniejszą stratą. To ważna decyzja kiedy chcemy być towarzyszem w chorobie, nie każdemu jest łatwo, nie każdy to potrafi. Opieka nad chorym opiera się na drobnostkach, szczegółach życia codziennego, które dają choć chwilową radość i pozwalają oderwać myśli. To wiara, nadzieja i miłość. To trochę sprowadzenie siebie do roli służalczej, aby pomóc, umyć, zadbać, nakarmić, utulić. Ligocka przekonuje by nawet w tych złych i trudnych momentach celebrować życie, cieszyć się winem, kwiatkiem i zdjęciem w gazecie. A gdy tej osoby zabranie, to owszem jest pustka, pełne niezgody pytania retoryczne i ulotna nieumiejętność poradzenia sobie. To z czasem mija, zostają wspomnienia, które pielęgnowane puszą się na półce dobrych chwil.
Choć wydawało mi się, że słowne obrazy Romy Ligockiej są mi znane, okazało się że wśród książek przeczytanych nie ma nic pani Romy. W moim odczuciu muszą to być tytuły pisane życiem, emocjami i nadzieją. W „Jeden dobry dzień” przewija się motyw śmierci, ale nie obawiajcie się, nie dominuje on treści. Bo i jest tu miejsce dla miłości, nadziei, o planach do realizacji. Jest to historia prawdziwa, bo codziennie ktoś umiera, kogoś dotyka dramat.
Gdybym chciała wypisać cytaty, które mnie urzekły, a czasem ukłuły uzbierałoby się tego kilka drobno zapisanych stron. Czyta się te przemyślenia i co chwilę potakuje. Są takie prawdziwe, życiowe i znane. Ligocka czaruje słowem, bez zbędnego patosu, upiększania i pakowania w kolorowy papier. Cała lektura mija zaskakująco szybko, bo przecież kończy się życie Mężczyzny. Co dziwne nigdy nie pada imię, to pozwala na zachowanie tej intymności i bliskości dwojga ludzi. Bo tylko Ligocka tak naprawdę wie kim jest. A może w ogóle nie istniał? A „Jeden dobry dzień” to suma doświadczeń i wypadkowa doznań?
Roma Ligocka jest znana nie tylko jako pisarka, ale również malarka. Najbardziej znana książka to chyba “Dziewczynka w czerwonym płaszczyku”, którego inspiracją był fakt, że autorka rozpoznała siebie w filmie “Lista Schindlera” i postanowiła napisać wspomnienia z czasów wojennych.
Trudno mi jednoznacznie ocenić „Jeden dobry dzień” w kategorii podoba / nie podoba. To zupełnie inna lektura, która wymaga skupienia, a od siebie zapewnia niepowtarzalny klimat, czasem gonitwę myśli i słowa które trafiają w najczulsze punkty. Warto pochylić się nad literaturą odmienną od tego, co czyta się na co dzień.