Trzy poprzednie książki Eleny Armas bardzo mi się podobały, dlatego chętnie polecałam je każdej osobie, która mnie o nie zapytała. Zatem nikogo pewnie nie zdziwi, że miałam bardzo duże oczekiwania względem jej najnowszej książki, czyli „The Fiancé Dilemma”. Czy lektura okazała się równie fascynująca, jak trzy poprzednie? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Zacznę od tego, że do tej pory pochłaniałam książki Eleny w mgnieniu oka i szczerze powiedziawszy, kiedy przewracałam ostatnią stronę, zawsze byłam zdziwiona, że to już koniec. Natomiast w przypadku „The Fiancé Dilemma” początkowo zupełnie nie mogłam wkręcić się w fabułę, przez co, zamiast przysiąść i pochłonąć książkę w jeden wieczór, męczyłam się z nią kilka dni. I to dosłownie, ponieważ przeczytanie pierwszych stu stron, zajęło mi aż trzy dni, a wszystko za sprawą głównej bohaterki, która niesamowicie mnie męczyła.
Josie to dość specyficzna postać. Niby pełni funkcję burmistrza Green Oak, czyli powinna radzić sobie z presją i mocno stąpać po ziemi, ale tak naprawdę okazała się osobą, która była niczym ciepłe kluchy. W poprzedniej książce autorki, czyli „The Long Game” bardzo ją polubiłam, dlatego nie mogłam zrozumieć, co się wydarzyło, że nagle okazała się zupełnie inną osobą. Niezdecydowaną, niemogącą poradzić sobie ze specjalistką od PR, która na każdym kroku narzucała jej swoje zdanie.
Natomiast zupełnie inne odczucia mam w stosunku do Matthew. Flanagan to chodząca zielona flaga i wręcz pokuszę się o stwierdzenie, że była to jak dotąd najlepiej wykreowana przez autorkę męska postać. Niby na pierwszy rzut oka wydaje się trochę nieporadny, ale kiedy trzeba tupnąć nogą i postawić na swoim, nie boi się przejąć inicjatywy i walczyć o swoje szczęście.
Myślę, że na plus należy zaliczyć również wstawki dotyczące podcastu, które dodawały książce nieco pazura, chociaż trochę żałuję, że nie zostały bardziej rozbudowane.
Za to nie do końca jestem zadowolona z użytego przez autorkę motywu slow burn. Ci, którzy już trochę mnie znają, wiedzą, że bardzo go lubię i nie ukrywam, że Elena Armas zawsze świetnie sobie z nim radziła, natomiast w przypadku „The Fiancé Dilemma”, niestety miałam wrażenie, że autorka trochę na siłę chciała przedłużyć historię. Szkoda, bo myślę, że gdyby oszczędziła czytelnikom nieco rozmyślań głównej bohaterki, może całość nie byłaby lekko nużąca.
Niemniej jednak chociaż w mojej ocenie „The Fiancé Dilemma” to jak do tej pory najsłabsza książka, która wyszła spod pióra Eleny Armas, w przyszłości na pewno sięgnę po jej kolejne publikacje.